Ma niespełna 50 lat a prowadzi jeden z najstarszych zakładów optycznych w Stargardzie. Jego biznes funkcjonuje na rynku od ponad pół wieku. Schedę przejął po dziadku, Janie Szczerkowskim, który w 1959 roku uzyskał tytuł mistrza optyki w specjalizacji wyrobu i naprawy okularów i szkieł optycznych. Po wielu latach działalności w salonie przy ul. Słowackiego, pracownia optyczna „Optyk” przeniosła się do nowego lokum przy ul. Mickiewicza 16.
B.Ł - Czy okulary można kochać?
P.P - Oczywiście, i to ze wzajemnością od kilkudziesięciu lat (śmiech).
B.Ł - Jak zaczął się Pańska przygoda z optyką?
P.P. - Miałem wtedy zaledwie kilka lat i uwielbiałem bawić się w sklep. Razem z moimi kolegami mieliśmy do dyspozycji zakład optyczny moich dziadków, ponieważ mieszkali tuż przy nim. Podczas imprez dla dorosłych, dzieci były odsyłane do zakładu. Dziadkowie mieli spokój a my wielką frajdę.
B.Ł - Czy już wtedy wiedział Pan, że znalazł sposób na życie?
P.P - Ta myśl przyszła jakieś 10 lat pózniej. Skończyłem szkołę podstawową i zachęcany przez dziadka postanowiłem kształcić się w zawodzie optyka.
B.Ł - Jak wyglądała ta nauka?
P.P - Zacząłem od szkoły zawodowej. Przez 3 lata nie tylko uczyłem się przedmiotów teoretycznych, ale również zdobywałem praktykę pod czujnym okiem dziadka. Był bardzo wymagającym człowiekiem i nigdy mi nie odpuszczał. Musiałem poznać fach od podstaw. Uczyłem się wycinać i szlifować soczewki na analogowej maszynie, którą teraz można uznać za zabytkową (śmiech). Nie było miękkiej gry.
B.Ł - Kiedy i gdzie rozpoczął Pan pracę?
P.P - To było w 1991 roku, oczywiście w zakładzie optycznym Jana Szczerkowskiego (śmiech). Razem z dziadkiem pracowaliśmy aż do 2006 roku. Potem przejąłem interes rodzinny.
B.Ł - Jak wspomina Pan początki swojej pracy zawodowej?
P.P - To były szare, siermiężne czasy. W Stargardzie upadały duże przedsiębiorstwa, ludzie nie mieli pieniędzy. W całym kraju rosło bezrobocie. Wszystkim było ciężko. Nam, małym lokalnym przedsiębiorcom również. Nie mieliśmy ani asortymentu, ani dobrych materiałów optycznych. Był to jednak czas w którym nie mieliśmy też zbyt dużej konkurencji, dlatego interes przetrwał. Pracowaliśmy na sprzęcie, który był dostępny i robiliśmy wszystko, żeby klienci byli zadowoleni.
B.Ł - Mijały lata a wraz z nimi otaczającą nas rzeczywistość. Biedny komunizm zastąpił bogaty kapitalizm. Jak wyglądała sytuacja Waszego zakładu pod koniec lat 90’?
P.P - W tym czasie wszystko zaczęło się zmieniać. Otworzyły się nowe możliwości. Nagle mieliśmy dostęp do nowoczesnego sprzętu i coraz lepszego asortymentu. Pojawiła się tez konkurencja. Najpierw otworzyły się kolejne, niewielkie salony optyczne a potem na rynek weszły sieciówki typu „Vision Express”.
B.Ł - Bał się Pan konkurencji?
P.P - Na początku nie, ale kiedy zaczęła się ekspansja reklamowa dużych, światowych firm optycznych zacząłem się trochę martwić. Na szczęście dość szybko zauważyłem, że te sieci działają na zasadach korporacyjnych. Brakowało im indywidualnego podejścia do klienta.
B.Ł - Poczuł Pan, że bliskość z klientem jest drogą do sukcesu?
P.P - Dokładnie tak. Od początku wiedziałem, że usługi optyczne muszą być dobre, ale niekoniecznie drogie. Klient ma się czuć zaopiekowany i zauważony. Postawiłem na bliskie relacje z klientem i na serwis optyczny.
B.Ł - Czy to oznacza, że po zakupie okularów, klienci mogą wrócić z ewentualnymi problemami?
P.P - Właśnie tak. Nasi klienci mają świadomość, że zawsze mogą na nas liczyć. Obojętnie jaka usterka im się przydarzy i z jakim problemem się borykają. Zdarza się, ze nasz klient ma tylko jedną parę okularów, która się zepsuła. Zawsze w takiej sytuacji zawsze staramy się pomóc.
B.Ł - Macie Państwo grono stałych klientów?
P.P - Tak, jest ich całkiem sporo. Przychodzą z dziećmi, wnukami i przyprowadzają swoich przyjaciół. Jest to z pewnością jeden z milszych elementów naszej pracy. Odwiedziny nasiliły się po niedawnym przeniesieniu zakładu na ul. Mickiewicza. Stali klienci wpadają na chwilę, żeby nam pogratulować i obejrzeć nowy lokal. Często przynoszą jakieś drobiazgi w prezencie. To jest niezwykle miłe i budujące.
B.Ł - Z czego wynika taki bliski związek klienta z usługodawcą?
P.P - Wydaje mi się, że przede wszystkim z uczciwości. Nigdy nie próbowałem w żaden sposób kreować rzeczywistości na swoją korzyść. Czasem sam odsyłam klientów do innych zakładów. Mam świadomość, że nie wszystko umiem i nie wszystko mam. Zdaję sobie również sprawę z tego, że niektórzy klienci, pomoc i rozwiązanie znajdą gdzie indziej. Nie mam problemu z podaniem adresu innego optyka. Dzięki temu wiem, że moi klienci nie czują się oszukani ani naciągani. Wrócą do mnie, bo wiedzą, że kieruję się profesjonalizmem i zwykłą, ludzką uczciwością.
B.Ł - Jak z biegiem czasu zmienili się klienci salonów optycznych?
P.P - Zdecydowanie są bardziej wymagający. Kiedyś klienci nie mieli możliwości wybierania, zastanawiania się i przymierzania kilkunastu opraw. Brali to, co było. Teraz mogą kupować okulary nie tylko w stacjonarnych salonach optycznych, które wyrastają, jak grzyby po deszczu, ale również w sieci. Mają wirtualne przymierzalnie, konkurencyjne ceny i ogromny wybór. Kiedyś najwięcej czasu spędzało się przy maszynach optycznych, tnąc i dopasowując szkła. Teraz jest inaczej. Najwiecej czasu pochlania klient. Trzeba mu doradzić, pokazać i wytłumaczyć zawiłości związane z tematem okularów.
B.Ł - Czy na przestrzeni lat wzrosła również świadomość klientów?
P.P - Oczywiście, że tak. Ludzie wiedzą, że mają wybór i szukają najlepszych dla siebie rozwiązań. Klienci zazwyczaj wiedzą, że mogą wybierać nie tylko oprawy, ale również materiały z których wykonane są soczewki. Kiedyś dostępne były tylko szklane, teraz mamy plastikowe, wysokoindeksowe, progresywne i wiele innych.
B.Ł - Czy seniorzy są największą grupą klientów salonu?
P.P - Przedział wiekowy klientów również się zmienił. Mamy bardzo zróżnicowanych odbiorców. Pojawia się coraz więcej dzieci i młodzieży, choćby dlatego, że dostęp do badań wzroku jest dużo większy. Poza tym, trzeba pamiętać, że teraz okulary są w modzie i trendach. Stanowią element garderoby i dodają szyku. Kiedyś były traktowane, jak proteza. Nosili je tylko ci, którzy musieli.
B.Ł - Jakie są największe zalety Pańskiego zawodu?
P.P - Zdecydowanie kontakt z ludźmi, choć bywa trudny. Uśmiech klienta potrafi jednak zdziałać cuda. Wynagradza wszystkie starania. Największą jednak nagrodą jest powrót klienta. To dla mnie najlepsza motywacja do dalszej pracy. Wtedy wiem, że starania moje i wspołpracowników zostały docenione.
B.Ł - Myślał Pan kiedyś o zmianie profesji?
P.P - Mój tata był marynarzem i czasem myślałem o tym, żeby pójść w jego ślady. Było to jednak bardzo dawno temu. Odkąd założyłem rodzinę i urodził mi się dwójka dzieci nigdy takie myśli nie przychodziły mi do głowy. Jestem bardzo rodzinnym człowiekiem i nie wyobrażam sobie życia poza domem. Nie dla mnie samotne miesiące na morzu. Moje miejsce i moje życie jest tutaj, na stałym lądzie. Z rodziną, przyjaciółmi i moimi klientami.
B.Ł - Jakich klientów lubi Pan najbardziej?
P.P - Tych, którzy podobnie, jak ja kochają okulary. Takich klientów wyczuwam z daleka. Wchodzą do sklepu i czują się tu, jak w sklepie z zabawkami. Wybierają, mierzą i zachwycają się każdym modelem. Wtedy jestem „miękki”. Taki klient może ze mną zrobić wszystko (śmiech).
B.Ł - Jakie cechy powinien mieć dobry optyk?
P.P - Powinien przede wszystkim dużo rozmawiać z klientami i nie bać się pytać. Dobry fachowiec musi umieć doradzić i pomóc w wyborze. Musi też pamiętać o tym, że nie wybiera okularów dla siebie, tylko dla klienta. Poznanie preferencji kupującego to już połowa sukcesu. Oczywiście umiejętności techniczne są równie ważne.
B.Ł - W salonie optycznym oprócz Pana, pracuje również żona i syn. Jak wygląda taki rodzinny biznes? Podobno z rodziną najlepiej wygląda się na zdjęciu (śmiech).
P.P - Coś w tym jest, bo prowadzenie rodzinnego interesu nie należy do najłatwiejszych. Po latach pracy z żoną stwierdzam jednak, że jest więcej plusów niż minusów. Łączy nas ta sama pasja i mamy mnóstwo wspólnych tematów. Żona załatwia wszystkie sprawy papierkowe, jest w tym świetna. Wspaniale radzi sobie również z klientami i funduszem zdrowia (śmiech). Ja zupełnie tych spraw nie ogarniam i na szczęście już nie muszę. Największym minusem wspólnej pracy jest niewątpliwie przenoszenie spraw zawodowych do domu, ale jakoś sobie z tym radzimy (śmiech). Wspólna praca zaowocowała m.in decyzją o przeniesieniu salonu do nowego lokum przy ul. Mickiewicza 16. Tu wreszcie mamy komfort i przestrzeń. W poprzednim miejscu, czyli przy Słowackiego panowała taka ciasnota, że wchodziliśmy sobie na głowę. To bardzo utrudniało pracę. Teraz czujemy się luksusowo. Tę ogromną w naszym życiu zawodowym zmianę, zawdzięczamy mojej żonie, Jolancie. To ona jest matką tego sukcesu (śmiech).
B.Ł - Z żoną pracuje Pan od 2010 roku. Niedawno dołączył do Was syn. Dlaczego postanowił pracować z rodzicami?
P.P - Marek nie dostał się na swoje wymarzone studia. Chciał być mechatronikiem. Postanowiłem więc zaangażować go trochę w dzialalność salonu. Chętnie na to przystał, bo to rozsądny młody człowiek. Praca spodobała mu się na tyle, że po pewnym czasie postanowił zrewidować swoje marzenia zawodowe. Rozpoczął studia optyczne w Poznaniu i robi się z niego fachowiec pełną gębą. Cieszy mnie to niezmiernie, zwłaszcza, że świetnie się dogadujemy i wspólna praca jest dla nas przyjemnością.
B.Ł - Marek odziedziczy Waszą schedę?
P.P - Chciałbym, ale nie zakładam z góry, że tak się stanie. Ma prawo do własnego życia i swojej drogi zawodowej. Ważne, żeby robił to, co kocha. Będzie pracował tam, gdzie zechce i z kim zechce. Rodzic nie powinien dziecku niczego narzucać. Najbardziej cieszę się z tego, że mamy dobry kontakt i potrafimy się dogadać.
B.Ł - Czego należałoby życzyć takiej fajnej, rodzinnej firmie?
P.P - Przede wszystkim zdrowia i sympatycznych klientów. Nasza praca jest jednocześnie naszą pasją, więc lepiej się złożyć nie mogło. Pracujemy nie tylko dla pieniędzy, ale również dla satysfakcji. Nowy zakład dał nam zastrzyk pozytywnej energii. Odwiedzamy targi, poszukujemy nowinek optycznych a potem wprowadzamy je do naszego saloniu. To jest niesamowicie przyjemne, bo nasi klienci doceniają te starania. Jesteśmy w bardzo dobrym momencie naszego życia. Wszystko układa się tak, jak sobie założyliśmy, więc lepiej być nie może (śmiech).
B.Ł - Jak to miło pogadać z zadowolonym i szczęśliwym człowiekiem! Życzę Państwu dalszych sukcesów i wielu zadowolonych klientów.
P.P - Dziękujemy i obiecujemy trzymać poziom. Ku zadowoleniu zarówno naszych klientów, jak i nas samych.
Tu jesteś:
- Wiadomości
- Biznes
- Świat przez różowe okulary Piotra Purchalaka