Niedzielny mecz z Arrivą Twardymi Piernikami Toruń dobitnie pokazał największy problem PGE Spójni Stargard. Biało-Bordowi w drugim ligowym pojedynku z rzędu musieli sobie radzić bez podstawowego centra.
PGE Spójnia niespodziewanie przegrała drugi domowy pojedynek. Rywale wygrali wszystkie kwarty i cały mecz 84:73. Przyczyna porażki była łatwa do wskazania. To zbiórki (24:46).
- Nie zagraliśmy takiego meczu, jaki chcieliśmy. Kiedy nie możesz zatrzymać rywala w obronie i nie możesz trafić w ataku, przegrywasz mecz. Wiem, że nie jest to stwierdzenie, które chcecie usłyszeć, ale czasami to jest tak proste. To, co nie jest proste to walka o zbiórki, zastawianie się, poświęcenie się, żeby przeciwnik nie miał drugiej szansy na zdobywanie punktów. Niedzielny mecz przegraliśmy na tablicach - nie ukrywał na konferencji prasowej trener Sebastian Machowski.
W niedzielnym meczu nie zagrał podstawowy center, Wesley Gordon. Czy jego brak tak mocno wpłynął na różnicę w rywalizacji pod tablicami? - Na pewno Wesley by nam pomógł. Ja jednak wierzę, że nadal mamy wystarczająco talentu, atletyzmu i fizycznych możliwości, żeby wykonać lepszą pracę na tablicach - zaznaczył szkoleniowiec PGE Spójni Stargard.
Wesley Gordon pauzował również w meczu z Legią Warszawa (81:87). Wtedy trener zapewniał, że wróci na pucharowy pojedynek z Heroes Den Bosch. Tak się faktycznie stało, ale Amerykanin spędził na parkiecie tylko 18 minut, a w niedzielę już nie zagrał. Dalsze rokowania nie są tak optymistyczne. - Dzisiaj nie mogę dokładnie powiedzieć, kiedy Wesley zagra. Analizujemy to z dnia na dzień. Zobaczymy w środę, jak będzie wyglądała ta sytuacja - skomentował krótko Sebastian Machowski.
Ograniczenie się do zależności, że z Gordonem w składzie PGE Spójnia wygrywa, a bez niego przegrywa to zbyt duże uproszczenie. Prawda jest taka, że nawet z Gordonem, który dawał wiele w obronie, rywale mieli po 10 lub więcej zbiórek na tablicy bronionej przez PGE Spójnię, ale nie zawsze byli na tyle skuteczni, żeby to wykorzystać.
Wesley Gordon dawał też inne atuty - blokował lub straszył blokami, co wpływało na decyzje rzutowe rywali. Z nim w składzie PGE Spójnia odpowiadała przeciwnikom również ofensywnymi zbiórkami. W niedzielnym meczu Biało-Bordowi mieli pięć takich zbiórek, a rywale 17.
Naturalne w tej sytuacji jest pytanie, czy PGE Spójnia potrzebuje pilnego wzmocnienia strefy podkoszowej? Niekoniecznie musi być to zawodnik w stylu Gordona. Może być to również koszykarz rozciągający grę, ale walczący również pod tablicami. Szczególnie ostatnie mecze pokazały, że potrzebny jest po prostu kolejny jakościowy podkoszowy, bo sam Aleksandar Langović wiele nie zdziała.
- Także to nie jest moment i miejsce, żeby o tym rozmawiać. Myślę, że nie jesteśmy w pozycji, w której musimy reagować. Jak mówiłem sytuacja Wesley'a jest analizowana dzień po dniu. Wierzymy w zespół, który mamy i w zawodników, którzy są w zespole. Zobaczymy, czy będziemy potrzebować, zrobić jakieś zmiany, ale myślę, że to nie jest moment na to - uciął Sebastian Machowski.
Czy ta opinia wyklucza wzmocnienia? Poprzedni sezon pokazał, że nie. Niedzielny mecz natomiast potwierdził obecną sytuację PGE Spójni. Aleksandar Langović miał siedem zbiórek (cztery w ataku). Również obwodowy Devon Daniels dołożył siedem zbiórek (wszystkie w obronie). Pozostali wysocy w ten element praktycznie nic nie wnieśli. Teoretycznie przy absencji podstawowego centra więcej szans mógłby dostać Mark Mboya Kotieno, który w pierwszej połowie grał przez 6,5 minuty.
Po zmianie stron już nie pojawił się na parkiecie, ale czy to może dziwić? W pięciu ligowych meczach mierzący 206 cm koszykarz spędził na parkiecie łącznie 39 minut i 19 sekund. W tym czasie zdobył 11 punktów (4/6 z gry i 3/4 rzuty wolne). To jeszcze nie wygląda źle, ale tylko dwie zbiórki to już osiągnięcie bardzo słabe. Również inni wysocy nie zbierali dużo - Benjamin Simons 12, a Dominik Grudziński sześć.
Materiał sponsorowany