Coraz bliżej wielkiego powrotu w finale Energa Basket Ligi. King nadal prowadzi ze Śląskiem, ale już tylko 3:2. Szósty mecz odbędzie się w czwartek w Netto Arenie (godz. 20:00).
Śląsk jest już w połowie drogi do napisania historii, którą będzie się wspominać po wielu latach. Właściwie to wrocławianie już zrobili coś, czego nikt wcześniej w finałach nie dokonał. Ekipy przegrywające w rywalizacji do czterech zwycięstw 0:3 wygrywały maksymalnie jeden mecz. WKS odniósł dwa zwycięstwa z rzędu. W piątym pojedynku rozgrywanym w Hali Stulecia było 82:70 dla gospodarzy.
Wraz z kolejnymi meczami obie drużyny mają coraz większe problemy kadrowe. W poniedziałkowym starciu zdecydowanie bardziej osłabiony był Śląsk. Do kontuzjowanego Łukasza Kolendy (nie zagra już do końca sezonu) dołączyli Justin Bibbs i Vasa Pusica. King na początku drugiej kwarty stracił Kacpra Borowskiego (kontuzja łydki).
Podobnie, jak w czwartym meczu King był dwie kwarty od mistrzostwa. Po 20 minutach goście prowadzili 35:29. Szczeciński zespół w pierwszej połowie świetnie bronił, ale miał problemy w ataku. W trzech pierwszych meczach Wilki zdobywały 89, 92 i 90 punktów. W dwóch kolejnych pojedynkach zdecydowanie obniżyły ten poziom.
Po wcześniejszych 12 niecelnych rzutach z dystansu drużyny na koniec drugiej kwarty "trójkę" trafił Bryce Brown. Trzecią kwartę Śląsk wygrał zdecydowanie (24:12). Wrocławianie w całym meczu popełnili aż 21 strat (14 w pierwszej połowie) przy 14 przeciwnika. Gospodarze mieli jednak zdecydowanie więcej zbiórek (39:30). Największą przewagę dały im "trójki" - 11/24, a King miał w tym elemencie tylko 3/25.
- Trafiali ciężkie rzuty. Oczywiście ich rotacja trochę się zmieniła i to wyszło na plus. Karolak wszedł, dał dobrą energię i rzuty za trzy. Myślę, że mieliśmy dobre rzuty. Czasami tak jest. Wiem, że to przyjdzie i w następnym meczu będzie lepiej - ocenił rozgrywający Kinga, Andrzej Mazurczak w rozmowie z Marcinem Murasem z Polsatu Sport.
Najskuteczniejsi koszykarze gości zdobyli po 15 punktów. WKS Śląsk miał dwóch zdecydowanie lepszych strzelców. Jeremiach Martin rzucił 29 "oczek", a 22 punkty (6/8 za trzy) dołożył Jakub Karolak. Ten koszykarz długo czekał na swoją szansę. Przy kontuzjach kolegów zagrał przez prawie 30 minut i pokazał, jakie ma możliwości.
- Jestem trochę zmęczony, ale bardzo szczęśliwy, że jeszcze ta seria trwa. Na pewno odbiliśmy się od dna, ale dalej King ma przewagę parkietu. Jesteśmy na fali wznoszącej. Kontuzje trochę nas zjednoczyły - podsumował Jakub Karolak w pomeczowym wywiadzie na Polsacie Sport.
Rzeczywiście King może w czwartek zamknąć serię i przed własną publicznością zdobyć tytuł. Jeżeli jednak szczeciński zespół zmarnuje kolejną szansę, pojedzie na niedzielny mecz do Wrocławia i tam już będzie w trudnej sytuacji. Z trzech możliwych rozwiązań finału Energa Basket Ligi nadal każde jest możliwe, a koszykówka już tak wiele razy pokazała, że to, co teoretycznie w danym momencie logiczne wcale nie musi się wydarzyć. Gdyby oceniać aktualną dyspozycję to Śląsk będzie faworytem tej serii, ale po trzecim meczu trudno było sobie wyobrazić, że wrocławski zespół jeszcze w ogóle powalczy o mistrzostwo.
WKS Śląsk Wrocław - King Szczecin 82:70 (14:15, 15:20, 24:12, 29:23)
Stan rywalizacji (do czterech zwycięstw): 3-2 dla Kinga Szczecin
Materiał sponsorowany