Materiał sponsorowany
Jak zaczęła się pani przygoda ze sportem?
- Pierwszym sportem takim trenowanym dzień w dzień było pływanie, które trenował tata. Tam wyszła taka sytuacja, że czyścili basen. Dzień wcześniej było wolne. Dla mnie, jako dzieciaka to było za dużo wolnego. Brat z kuzynem poszli na zapasy i zapytali, czy chcę iść w ten dzień, kiedy basen jest nieczynny. Poszłam, wzięłam rzeczy, spróbowałam na jednym treningu. Spodobało mi się. Była tam gra w piłkę nożną, którą uwielbiam do dzisiaj, ale również akrobatyka, technika zakończona walkami. Trener po jednym treningu zapytał, czy chcę jechać na zawody. Zdziwiłam się, ale pojechałam i wygrałam złoty medal. Stoczyłam tam trzy walki i już nie chciałam wracać do pływania. Chciałam zostać na macie i tak przez 15 lat jestem na niej do dzisiaj.
Co to był za turniej?
- Taki mniejszy u nas w województwie, ale trzy walki musiałam stoczyć. Później doszło do tego, że jechałam na zawody i walczyłam jednocześnie z dziewczynkami i z chłopcami. Zdarzało się, że przywoziłam dwa złote medale, bo wygrywałam obie rywalizacje. Później z dziewczynami nie za bardzo chciałam walczyć, bo nie były zbyt wymagające.
Po jednym treningu wiedziała pani o co chodzi w tym sporcie?
- Wytłumaczyli mi, że nie mogę się położyć na plecy. Wręcz przeciwnie to ja muszę położyć przeciwnika na łopatki, a w miarę sprytna podobno byłam.
Jakieś predyspozycje trzeba do tego mieć.
- Na pewno dziś dużo nadrabiam sercem do walki i gibkością, giętkością. Fizycznie widać, że odstaję od tych dziewczyn, czy to na zdjęciach, czy podczas walki, jak ludzie oglądają. Wyglądam przy nich kiepsko. W grupie seniorów czy młodzieżowców siłę trzeba znacznie poprawić.
Dużo pani poświęca czasu na poprawianie elementów siłowych?
- To zależy kiedy. Jeżeli jest okres startowy, to nie możemy budować siły. Będąc tutaj w klubie trenuję raz dziennie, bo jestem tu bardzo mało. Na zgrupowaniach mam od dwóch do trzech treningów dziennie. Taki trening trwa dwie - trzy godziny. Jak tak się policzy jest tego sporo. Zgrupowań i zawodów wychodzi niecałe 300 dni w roku.
Pierwszy sukces przyszedł w pierwszych zawodach. Dalej też szło tak dobrze?
- Jako dziecko miałam bardzo dużo turniejów. Był taki okres, że co tydzień jechało się na zawody. Przez dłuższy okres czasu nie zdarzyło mi się nie przywieźć medalu. Takimi większymi sukcesami były medale już w grupie wiekowej kadetów, gdzie można było walczyć w mistrzostwach Polski. Dopiero od tego momentu można było patrzyć pod kątem kadry narodowej. Wcześniej nie było mistrzostw Polski, ani mistrzostw Europy. Teraz są już mistrzostwa Polski i Europy w kategorii młodzików. To się wszystko rozrasta. Kiedyś tego nie było.
Przyzwyczaiła się pani do tych zwycięstw i medali?
- Ja tak na to nie patrzę. Wiadomo, jak to ludzie obserwują. Jak jest sukces, jest sporo ludzi. Nie ma wyniku, medalu, wtedy ludzi jest znacznie mniej. Patrzę na to pod innym kątem, bo to są zawody różnej rangi. Mistrzostwa Polski, puchary Polski, międzynarodowe turnieje. Dochodzą też mistrzostwa Europy, czy świata. Jadąc na taki turniej nie dzielę tych dziewczyn i zawodów. Jadę po to żeby zawalczyć i zrobić swoje na macie. Zawsze chce wygrać, ale różnie to bywa. Cieszę się, gdy wygram, lecz jak przegram to widzę ile mam jeszcze pracy przed sobą.
Który wynik, jakie zawody uznaje pani za swój największy sukces?
- Trudno wskazać jedno najważniejsze osiągnięcie. Uważam, że wszystkie medale z mistrzostw Europy i świata, ale ciężko podać jeden sukces. Jadę na zawody i za najważniejsze uważam te, gdzie bardzo ciężko mi się walczyło, coś było nie tak, a mimo wszystko udało się dobrze powalczyć. Fajnie, kiedy wszystko jest dobrze. Przychodzą też takie zawody, kiedy nie trafi się z dniem, a trzeba wyjść walczyć i stawić czoła. Walka trwa tylko sześć minut, ale jak się stoi na macie to czasami ma się wrażenie, że trwa bardzo długo. Takich walk przez zawody można mieć cztery, maksymalnie pięć. Trzeba się bardzo zmobilizować żeby powygrywać walki i dojść do strefy medalowej. Łatwo nie jest. Ale na pewno warto! Cieszę się z tego, w jakim miejscu się dziś znajduje. Pomimo wielu przeciwności losu nie poddaję się i walczę cały czas o swoje marzenia. Przede wszystkim dziękując swojemu pierwszemu trenerowi Andrzejowi Sztuckiemu, po obecnego w klubie Mariusza Kucharczyka jak i trenerów kadry, bo bez nich nie osiągnęłabym tyle ile mam. Na pewno ważnym wsparciem są moi przyjaciele i rodzina, bo oni również dodają mi mocy zwłaszcza kiedy jest źle i ciężko, są to osoby dla których też walczę i w ten sposób im dziękuję za to, że są i tyle ze mną wytrzymują. Mój sukces to również ich sukces!
Licząc wszystkie zawody jest pani w stanie w ogóle powiedzieć, ile medali zdobyła?
- Szczerze mówiąc nie wiem. Jak byłam małym dzieckiem i zaczynałam trenować zapasy powiesiłam sobie w pokoju taką dosyć sporą korkową tablicę. Tam wieszałam wszystkie swoje medale. Było ich naprawdę mnóstwo. Później przyszedł taki okres, że nowe medale wrzucam do kartonu po butach, który stoi na biurku. Tamte dalej wiszą. Mam cały karton i całą tablicę. Trochę medali porozdawałam, jak przychodzili znajomi, bądź oddawałam dzieciom.
Czyli można powiedzieć, że owoc zwycięstwa nie jest najważniejszy. Liczy się zwycięstwo.
- Na pewno ważna jest walka i jej wynik sportowy. To, że dostanę medal, nagrodę też cieszy, bo jest wynagrodzeniem tego, na co pracowałam tak ciężko i tak bardzo długo, ale nie jest dla mnie najważniejsze. Wiadomo jest to pamiątką, ale walki bądź tytuły zostają w głowie na bardzo długo i chyba dla mnie są ważniejsze od nagród. Nagroda to takie docenienie tego co dokonałam i zdobyłam.
Ostatnio zajęła pani piąte miejsce na młodzieżowych mistrzostwach świata w Bukareszcie. Jak się przyjmuje taką porażkę?
- Trudne pytanie. Czy porażkę? Dla mnie chyba jednak tak. Dla wielu ludzi z zewnątrz to sukces. Na pewno nie jest to łatwe. Ciężko to się przyjmuje z racji tego, że na mistrzostwach Europy też przegrałam walkę o brązowy medal. Trochę pechowy rok. Muszę wyciągnąć wnioski. Przeanalizować, co było źle, nie poddawać się, dążyć do swoich celów, które wcześniej się powyznaczało i postarać się zrobić wszystko, aby ich dokonać.
Jakie ma pani najbliższe plany? Cykl przygotowań do igrzysk olimpijskich w Tokio?
- Już w 2019 roku we wrześniu odbędą się mistrzostwa świata, które są pierwszą kwalifikacją do igrzysk olimpijskich. Czasu niby dużo, ale jednak mało. To jest taki główny cel, żeby zdobyć kwalifikację, ale jeszcze wcześniej są turnieje, na których można się sprawdzić. Zaczynając od mistrzostw Polski, po duże międzynarodowe turnieje i mistrzostwa Europy. Do tego dochodzi bardzo duża liczba wyjazdów na zgrupowania przede wszystkim międzynarodowe. Do danego państwa przyjeżdża sporo ekip. Kumulujemy się tam wszyscy i trenujemy. Mamy więcej sparingpartnerek. Na takich zgrupowaniach jest sporo walk sparingowych, które możemy sobie nagrywać i później analizować, kto co robi bądź jakie mamy jeszcze elementy do poprawy. Te zgrupowania bardzo dużo dają. W kraju nie ma nas za wiele. Znamy się jak łyse konie i walka nie wygląda zawsze tak, jak powinna.
Jak ocenia pani swoje szanse na awans do Tokio?
- Trudno mi powiedzieć. Na pewno zrobię wszystko, co w mojej mocy żeby wygrać rywalizację w kraju i żeby mieć prawo startu na mistrzostwach Świata, na których można dostać przepustkę. Myślę, że jeżeli zdrowie będzie, co jest najważniejsze w tej dyscyplinie, to resztę można wytrenować i nadrobić to czego brakuje.
Mówiąc o zdrowiu. Jest pani kontuzjogenna?
- Wydaje mi się, że nie należę do tych osób. Jeżeli mi się coś dzieje to zazwyczaj jest tak, że tego nie powiem. Chyba, że mnie naprawdę mocno boli i jest bardzo źle. Zazwyczaj staram się zaciskać zęby, popłaczę się, ale dalej trenuję. Tak się nauczyłam, gdy byłam młodsza. Nie do końca jest to słuszne, bo czasami lepiej odpuścić trening i dojść do siebie.
Koniec części pierwszej. Zapraszamy na część drugą. W niej Katarzyna Mądrowska opowiada o zgrupowaniach, nauce, czasie wolnym i grze w piłkę nożną.
Koniec części pierwszej.
Rozmawiał Dariusz Górski. Opracował Patryk Neumann.