Dzisiaj jest: 29.9.2024, imieniny: Michaliny, Michała, Rafała

Wspomnienie pana Franciszka: Podczas wojny najgorszy był głód

Dodano: 2 lata temu Autor:
Redakcja poleca!

Podczas wojny najgorszy był głód. Do 16 roku życia nie mogłem zasnąć, jeśli nie miałem pod poduszką kromki chleba ? mówi 82- letni Franciszek Wieczorek, mieszkaniec podstargardzkiego Reptowa.

Wspomnienie pana Franciszka: Podczas wojny najgorszy był głód

W powiecie stargardzkim, w Reptowie, mieszka Pan od 1982 roku. Skąd Pan tutaj przybył?
Ze względu na zmianę charakteru pracy do Reptowa przeniosłem się ze Szczecina w 1982 roku, a zamieszkałem z rodziną na stałe w roku 1998. Urodziłem się w 1939 roku na Ukrainie, w miejscowości Brzeżany, leżącej między Lwowem a Tarnopolem. W 1939 roku było to terytorium Polski. Mój dziadek pracował jako leśniczy, dlatego przyszedłem na świat w leśniczówce, w dzielnicy Ruryska. Kiedy zaczęły się prześladowania przez UPA, przeprowadziliśmy się na wiosnę 1943 roku do Brzeżan. Pomogli nam Ukraińcy – znajomi mojego dziadka, którzy wynajęli moim rodzicom pokój w mieście. To byli dobrzy ludzie, ale rzadko ich widywałem.

Jakie jest główne uczucie, które kojarzy się Panu z wojną?
Straszny głód. Bliscy mówili na mnie Franiu, a ja nazywałem siebie „Nianiu”. Pamiętam, że jako mały chłopiec przeszukiwałem w kuchni czyste garnki i mówiłem „Nianiu nie ma co chamać”. Moi rodzice przyrządzali placki z obierków ziemniaczanych. Używali też fusów po kawie zbożowej, jeśli taka się trafiła. Kawę robili z żołędzi. Mój ojciec bardzo dbał o to, aby rodzinie nie brakowało jedzenia. Zapamiętałem taką scenę. Byliśmy wtedy bardzo głodni, tata przyniósł jako zapłatę za jakąś pracę kawałek kiełbasy. Rodzice nie wzięli do ust nawet kęsa, wszystko mi oddali. Ja schowałem się z tą kiełbasą pod przykryciem i zjadłem ją zupełnie sam. Pamiętam, że rodzice patrzyli na mnie i  płakali.

Podobno po takich przeżyciach nawet dorosłe osoby wciąż muszą mieć zapas jedzenia.
Do 16 roku życia nie mogłem zasnąć, jeśli nie miałem pod poduszką kromki chleba. Później mi to przeszło, choć wciąż nie mogę zrozumieć, gdy ktoś wybrzydza przy jedzeniu. Dla mnie to jest niezrozumiałe. Gdy żona, która nota bene świetnie gotuje pyta mnie, co będę jadł, denerwuję się bo wie, że  jem wszystko i bardzo doceniam to, że mam taką możliwość.

Jakie sceny z wojny wciąż ma Pan w pamięci?
W pobliżu naszego domu była góra Okopisko. Będąc dzieckiem widziałem, jak przyprowadzano na nią ludzi, kazano im kopać rowy, rozebrać się, a potem ich rozstrzeliwano. Widziałem to na własne oczy, oczywiście z dużej odległości. To samo działo się, gdy Rosjanie zostali wyparci i po nich przyszli hitlerowcy. Rodzice zabraniali mi chodzić na tę górę. Często słyszałem też od mamy i taty, abym nie podnosił z ziemi żadnych zabawek. Niemcy rozrzucali na ulicach atrapy zabawek, które były minami.

Kiedy bał się Pan najbardziej?
Zapamiętałem dwa takie przypadki. Jeden z nich zdarzył się za Niemców. Moja mama uciekała podczas bombardowania, miała mnie na rękach. Wskoczyła do leja po bombie, a tuż obok nastąpił wybuch. Na szczęście nic nam się nie stało. Druga sytuacja miała miejsce, gdy miałem kilka lat i bawiłem się papierowym samolocikiem. W pewnym momencie ten samolot spadł na drogę. Podszedł do niego bardzo pijany Niemiec i podeptał moją zabawkę. Bardzo mnie to zdenerwowało. Wszedłem do płynącego obok potoku zwanego Złotą Lipą, wziąłem kamień, rzuciłem w Niemca i uciekłem. Niemiec próbował do mnie strzelać, ale był zbyt pijany a ja schowałem się za stodołę i więcej go nie widziałem. Dopiero po wojnie ojciec powiedział mi co było dalej.
Pamiętam też inną sytuację. Chodziły słuchy, że banderowcy zastrzelili człowieka. Pobiegłem go zobaczyć, aby zaspokoić ciekawość. W jakimś pokoju na łóżku leżał martwy mężczyzna w garniturze, na głowie miał plamę krwi. Wtedy dotarło do mnie, że mojemu tacie też grozi niebezpieczeństwo. Po wojnie dowiedziałem się, że mój tata był radiotelegrafistą w AK. O tym też nie wolno było mówić w "wolnej Polsce".

Czy w związku z funkcją, jaką pełnił Pański ojciec, dochodziło do niebezpiecznych sytuacji?
Do naszego domu przychodził zaprzyjaźniony Rosjanin, miał na imię Herman. Był bardzo miłym człowiekiem. Ale podejrzewam, że miał w tym interes. Zawsze siadał w kuchni, między stołem a taboretem, na którym stało wiadro pełne wody. Chciałem zrobić mu żart, zabrałem mu taboret. Siadając, łokciem zahaczył o wiadro, woda wylała mu się na głowę. Ja oczywiście uciekłem, ale on mnie nie gonił, tylko się śmiał. Ale po kilku dniach w naszym domu była rewizja. Rosjanie szukali broni, jednak nic nie znaleźli.
W pokoju, który zajmowaliśmy na środku stał stół, pod którym leżał dywan. Pod dywanem było szczelnie dopasowane wejście do piwnicy. A w  piwnicy tata trzymał sprzęt. Tego dnia tata właśnie coś nadawał, nagle mama zobaczyła grupę Niemców.  Tata zdążył wstawić radio za kotarę okienną. Oni zaczęli przeszukiwać dom i o dziwo nie zajrzeli za firanki i kotarę. Mieliśmy dużo szczęścia. Byłby to koniec wszystkich domowników.

Mimo tych okrutnych historii, podobno miał Pan dużą fantazję.
O tak, wymyślałem sobie różne zabawki. Nie miałem sanek, więc zimą zjeżdżałem na poręczy od połamanego krzesła. W tym czasie dzieci musiały same wymyślać swoje zabawki.

W internecie przegląda Pan fotografie rodzinnej miejscowości. Czy po latach odwiedził Pan te miejsca?
Rzeczywiście, za pośrednictwem Google zerkam na Brzeżany. Wszystko się tam zmieniło, niektórych domów już w ogóle nie ma. Kilka lat temu zamierzałem pojechać z żoną do rodzinnej miejscowości, ale odwiodła mnie od tego pomysłu pewna Ukrainka, które sprzedawała narzędzia na targowisku w Stargardzie. Zasugerowała, że najlepiej pojechać tam z grupą, ponieważ samodzielne wyjazdy są niebezpieczne.

Podobno wojna na zawsze zostaje w człowieku.
W 1945 roku wraz z kilkoma innymi rodzinami zostaliśmy repatriowani do Gorzowa Wielkopolskiego. Tata zorganizował adapter, za pośrednictwem którego słuchałem bajki „ O rybaku i złotej rybce.” Tata zapytał mnie, jakie mam życzenia do złotej rybki. Powiedziałem: „Pierwsze życzenie jest takie, aby już nigdy nie było wojny. Drugie i trzecie życzenie jest takie samo”. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, znów to życzenie wróciło.
Ze względu na to co widziałem w czasie wojny, nigdy nie byłem i nie będę zwiedzać żadnego obozu zagłady.

Jak dziś patrzy Pan na wojnę?
 Każda wojna to wielka tragedia. Razem z żoną staramy się pomagać mieszkańcom Ukrainy. Jesteśmy emerytami, ale regularnie przekazujemy środki pieniężne dla osób, które tam zostały. Gramy w gry losowe. Obiecaliśmy sobie, że jeśli uda nam się wygrać w lotto, większość wygranej przekażemy mieszkańcom Ukrainy.

Rozmawiała: Aleksandra Zalewska - Stankiewicz

Zapisz się do newslettera:
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach marketingu usług i produktów partnerów właściciela serwisów.
75 lecie Spójni Stargard. Fotorelacja