Materiał sponsorowany
Szkoleniowiec Spójni Stargard w rozmowie z portalem e-stargard.pl przedstawia aktualną sytuację klubu. Mówi też o zmianie kluczowego przepisu oraz analizuje miniony sezon zakończony utrzymaniem.
Czy spotkał się pan z zarządem Spójni Stargard? Czy zapadły jakieś konkretne ustalenia odnośnie nowego sezonu?
Kamil Piechucki: Spotkałem się z zarządem, ale konkretnych ustaleń jeszcze nie ma. Czekamy na domknięcie budżetu. Wtedy będzie można określić ile jest do wydania na zawodników, podróże i inne niezbędne rzeczy. Myślę, że w pierwszym lub drugim tygodniu czerwca będzie już na 100% większa część budżetu. Wtedy będzie można szukać zawodników i też wtedy będzie podany cel. To też będzie nasza subiektywna ocena, o co walczymy, bo nie wiadomo, co inni zbudują na przykład za te same pieniądze.
Jest duża szansa, że budżet będzie większy.
- Budżet ma być większy, ale nie wiadomo o ile. Prezesi prowadzą rozmowy żeby był jak największy. Dopóki nie będą podpisane zobowiązania to trudno powiedzieć ile mogą wydać. Oni wydają tyle, ile mają, więc trzeba spokojnie poczekać.
Jedno jest pewne, że pan będzie trenerem?
- Tak, ja miałem umowę wcześniej. Zostaje kwestia, żeby usiąść i porozmawiać, o jakie cele będziemy walczyć, ale to kosmetyka.
Spodziewa się pan rewolucji w składzie, czy zmiany nie będą duże?
- To tylko zależy od tego, jaki będzie cel. Jeżeli celem byłoby utrzymanie nie da się za dużo zmienić. Wszystko się zacznie, jak będą pieniądze. Myślę, że już w drugim tygodniu czerwca powinienem budować zespół.
Co pan myśli o zmianie przepisów - siedmiu Polaków w kadrze meczowej, ale dowolność w rotowaniu składem, czyli możliwość gry nawet pięciu zagranicznych koszykarzy jednocześnie?
- To jest zdrowy przepis. Taki, jak w całej Europie. Ciężko w tym świecie zabraniać komuś z innego kraju żeby mógł u nas grać i pracować. Przepis nie jest już teraz super dla Polaka, bo nie daje za darmo grania na boisku, ale daje ciągle możliwość bycia w składzie. Zawodnicy, którzy sobie wywalczą pozycję w jakimś zespole będą funkcjonować. Typowo sportowa rywalizacja, jeżeli chodzi o wejście na boisko.
Dla nas to też jest wielka niewiadoma, bo się zmienia liga. To jest sezon niespodzianki dla całej ligi. Do końca nie wiemy ile pieniędzy na co potrzeba w tym sezonie. Zmieni się na pewno bardzo dużo w tej lidze. Przed sezonem trochę pewnie zobaczymy: jakie zespoły mają składy, jak grają, korzystają z tych obcokrajowców, jak korzystają z Polaków, którzy do tej pory grali z klucza na boisku. Jeżeli chodzi o podejmowanie decyzji, kto ma grać na pewno będzie łatwiej, bo patrzy się tylko koszykarsko i to, co chce się osiągnąć na boisku poprzez daną zmianę. To albo działa, albo nie, ale wtedy można reagować nie patrząc, kto jaki ma paszport.
Czy dzięki tej zmianie ceny za Polaków rzeczywiście spadną? I czy pana zdaniem Polacy byli za drodzy?
- Każdy może mieć subiektywne odniesienie do tego. Moje jest takie, że czasami przeholowane były ceny w porównaniu do wartości zawodnika, a za taką samą cenę obcokrajowca.
Bez względu na budżet chciałby pan postawić na silną zagraniczną piątkę? Czy będzie miał pan inną koncepcję?
- Zastanawiam się też mocno, którzy Polacy będą chcieli walczyć wiedząc, że być może nie będą w pierwszej piątce. Takich charakterów trzeba poszukać żeby nie mieli z tym problemu mentalnego. Druga możliwość jest taka żeby przechwycić jakiegoś doświadczonego Polaka za dość dobre pieniądze z innego zespołu żeby rzeczywiście grał w pierwszej piątce. Mam jakieś swoje przemyślenia, ale nie mogę robić żadnych ruchów, bo żeby się nie zablokować żadnymi zawodnikami trzeba poczekać na całą sumę.
Ostatni sezon to już historia. Coś można wyciągnąć, ale będzie mały punkt odniesienia, bo zasady się zmienią. Prawdopodobnie w większości przypadków będą obcokrajowcy w pierwszych piątkach. Chodzą takie słuchy, że kluby będą jednak inwestować w pięciu zagranicznych graczy. Pytanie, jak ci zawodnicy będą się dogadywać razem ze sobą, bo będą mieli tylko jedną piłkę. Jest też kwestia, czy się opłaca mieć pięciu w pierwszej piątce. Może warto sprowadzić kogoś, kto zgodzi się z klucza żeby być najlepszym rezerwowym ligi. Osobiście chciałbym mieć kogoś, kto będzie chciał wchodzić z ławki, jako obcokrajowiec i dawać energii i dobrej jakości. Pytanie też jaka jakość przyjedzie z za granicy. Czy ci zawodnicy będą na wyższym poziomie, czy może nie? Nie wiemy tego teraz.
Jak pana zdaniem trzeba zbudować zespół? Wyrównana 12 czy raczej 8-9 ogranych koszykarzy, ale kilku liderów?
- Jeżeli ma się pieniądze na grę o mistrza Polski to wtedy ma się 12 zawodników i nie ma z tym problemu. Grając w pucharach też to jest niezbędne. W przypadku Spójni Stargard fajnie byłoby mieć dziewięciu zawodników, z których każdy jest mocny, ale na to też wpływa budżet.
To będzie pierwszy zespół, który sam pan zbuduje, czy miał pan już jakieś doświadczenie w tym procesie?
- W Niemczech w niższej lidze budowałem zespół, ale na niższym poziomie i za dużo mniejsze pieniądze. W ekstraklasie to będzie pierwszy zespół, który będę budował. Tak naprawdę jednak dzięki zmianie przepisów dla wszystkich będzie to nowa sytuacja. W Polsce długo był system z dwoma Polakami na boisku. Teraz go nie będzie. Wszyscy muszą się zastanowić, w którą stronę pójść.
Jaka jest pana wizja sztabu szkoleniowego? Chciałby pan mieć kilku asystentów, jak Przemysław Frasunkiewicz w Arce Gdynia? Czy jeden asystent panu wystarczy?
- Gdyby nas było na to stać to oczywiście, że chciałbym mieć trzech asystentów. Jeden człowiek do pomocy to jest minimum. Na pewno człowiek od przygotowania fizycznego na pełny etat. Przygotowanie fizyczne jest ważne, ale też opieka nad koszykarzem przez cały rok. Żeby walczyć o wyższe cele trzeba mieć lepszy zasób, organizację, poziom treningu. Żeby to poprawić na treningu muszą być wydzielone zadania.
Ma pan już kandydata na asystenta?
- Mam kandydata, Rozmawialiśmy parę razy przez telefon, spotkaliśmy się. Myślę, że niedługo będzie można więcej o nim powiedzieć. Jak finanse pozwolą to być może będzie kolejny człowiek w sztabie.
Długo analizował pan ostatni sezon, który Spójnia skończyła praktycznie miesiąc temu?
- Cały czas analizuję. Jeszcze obejrzę jakiś mecz, jak mi się coś przypomni. Zastanawiam się, czy można coś było zrobić lepiej, ale w tym zawodzie zawsze tak będzie. Nie można się za bardzo nakręcić.
Jakie najważniejsze wnioski pan wyciągnął?
- Trzeba mieć jasny cel, sprawdzić czy są pieniądze na ten cel i próbować go atakować. W tym sezonie realnym celem było utrzymanie w lidze. Byłem zdania, że z tymi ludźmi i budżetem to się da zrobić. Nie chciałem sobie strzelić w głowę - przejąć zespół, przegrać 15 meczów i spaść z ligi. Ten zespół już walczył bez wzmocnień. Wygrał w Sopocie, później mecz z Koszalinem, gdy kontuzjowany był Piotr Pamuła.
Dopiero później doszli nowi koszykarze. W późnej fazie sezonu na więcej nie można już było liczyć. W meczach pod presją - w ważnych momentach zawodnicy wygrywali. Ważne były mecze w Sopocie, u nas z Krosnem i Polpharmą, gdzie Bibbins wrócił do składu oraz mecz w Lublinie, gdzie mało, kto wygrał. Zawodnicy mieli te przysłowiowe jaja, że jak trzeba było dali radę. Każdy miał jakiś swój wkład. Starali się realizować bardzo dobrze to, co im pokazywałem. To też dało komfort, bo nie trzeba było się z nikim boksować. Była też sytuacja, że Rod Camphor grał z ławki kilka meczów. Też sobie poradził. To też jest jakość mentalna zawodnika, że sobie z tym radzi.
Pytanie czysto teoretyczne, ale co osiągnęłaby Spójnia gdyby grała w składzie, który kończył sezon przez cały rok?
- Nie mam pojęcia, co by było i już nikt tego nie sprawdzi. Nie będzie już tego przepisu, więc nigdy takiego zespołu nie będzie. Powiedziałem, że bardzo fajnie było pracować z nimi do końca sezonu, bo już nigdy w tym samym składzie się nie spotkamy i w tych samych przepisach, w tej samej lidze. Spotkamy się może jeszcze z niektórymi w naszym zespole, z niektórymi z tego, co słyszę przeciwko, ale nie ma co gdybać.
Czy gdyby pan decydował zatrzymałby jakiegoś z koszykarzy, którzy odeszli w czasie sezonu? Mam na myśli Owensa, Wesley’a, Madray’a i Hayesa.
- Albert Owens sam zrezygnował. Ciężko powiedzieć, co mu w głowie siedziało. Powiedział, że nie chce grać w koszykówkę. Trudno powiedzieć, że nie umiał grać, ale zrezygnował. Nick Madray miał polski paszport. W tamtym przepisie pewnie bym to szanował. To ważna sprawa. Trafi się kontuzja, co u nas było, bo Marcel Wilczek grał praktycznie dwa miesiące z kontuzją. Trudno było nawet zrobić taki trening, jak się chciało, bo trzeba było mieć piątki takie, jakie będą na meczu, czyli musi być dwóch Polaków i brakowało pozycjami. Na treningach dużo mniejszy Berdzik musiał kryć jakiegoś dużego zawodnika to też nie mógł mu zrobić takiej jakości. Na szczęście u nas te kontuzje nie przesądziły o wyniku sportowym.
Zapraszamy na część drugą. W niej Kamil Piechucki mówi między innymi o swoim dniu meczowym, początkach z koszykówką oraz czasie wolnym i wakacjach.
Wywiad przeprowadzili Dariusz Górski i Patryk Neumann
Czy spotkał się pan z zarządem Spójni Stargard? Czy zapadły jakieś konkretne ustalenia odnośnie nowego sezonu?
Kamil Piechucki: Spotkałem się z zarządem, ale konkretnych ustaleń jeszcze nie ma. Czekamy na domknięcie budżetu. Wtedy będzie można określić ile jest do wydania na zawodników, podróże i inne niezbędne rzeczy. Myślę, że w pierwszym lub drugim tygodniu czerwca będzie już na 100% większa część budżetu. Wtedy będzie można szukać zawodników i też wtedy będzie podany cel. To też będzie nasza subiektywna ocena, o co walczymy, bo nie wiadomo, co inni zbudują na przykład za te same pieniądze.
Jest duża szansa, że budżet będzie większy.
- Budżet ma być większy, ale nie wiadomo o ile. Prezesi prowadzą rozmowy żeby był jak największy. Dopóki nie będą podpisane zobowiązania to trudno powiedzieć ile mogą wydać. Oni wydają tyle, ile mają, więc trzeba spokojnie poczekać.
Jedno jest pewne, że pan będzie trenerem?
- Tak, ja miałem umowę wcześniej. Zostaje kwestia, żeby usiąść i porozmawiać, o jakie cele będziemy walczyć, ale to kosmetyka.
Spodziewa się pan rewolucji w składzie, czy zmiany nie będą duże?
- To tylko zależy od tego, jaki będzie cel. Jeżeli celem byłoby utrzymanie nie da się za dużo zmienić. Wszystko się zacznie, jak będą pieniądze. Myślę, że już w drugim tygodniu czerwca powinienem budować zespół.
Co pan myśli o zmianie przepisów - siedmiu Polaków w kadrze meczowej, ale dowolność w rotowaniu składem, czyli możliwość gry nawet pięciu zagranicznych koszykarzy jednocześnie?
- To jest zdrowy przepis. Taki, jak w całej Europie. Ciężko w tym świecie zabraniać komuś z innego kraju żeby mógł u nas grać i pracować. Przepis nie jest już teraz super dla Polaka, bo nie daje za darmo grania na boisku, ale daje ciągle możliwość bycia w składzie. Zawodnicy, którzy sobie wywalczą pozycję w jakimś zespole będą funkcjonować. Typowo sportowa rywalizacja, jeżeli chodzi o wejście na boisko.
Dla nas to też jest wielka niewiadoma, bo się zmienia liga. To jest sezon niespodzianki dla całej ligi. Do końca nie wiemy ile pieniędzy na co potrzeba w tym sezonie. Zmieni się na pewno bardzo dużo w tej lidze. Przed sezonem trochę pewnie zobaczymy: jakie zespoły mają składy, jak grają, korzystają z tych obcokrajowców, jak korzystają z Polaków, którzy do tej pory grali z klucza na boisku. Jeżeli chodzi o podejmowanie decyzji, kto ma grać na pewno będzie łatwiej, bo patrzy się tylko koszykarsko i to, co chce się osiągnąć na boisku poprzez daną zmianę. To albo działa, albo nie, ale wtedy można reagować nie patrząc, kto jaki ma paszport.
Czy dzięki tej zmianie ceny za Polaków rzeczywiście spadną? I czy pana zdaniem Polacy byli za drodzy?
- Każdy może mieć subiektywne odniesienie do tego. Moje jest takie, że czasami przeholowane były ceny w porównaniu do wartości zawodnika, a za taką samą cenę obcokrajowca.
Bez względu na budżet chciałby pan postawić na silną zagraniczną piątkę? Czy będzie miał pan inną koncepcję?
- Zastanawiam się też mocno, którzy Polacy będą chcieli walczyć wiedząc, że być może nie będą w pierwszej piątce. Takich charakterów trzeba poszukać żeby nie mieli z tym problemu mentalnego. Druga możliwość jest taka żeby przechwycić jakiegoś doświadczonego Polaka za dość dobre pieniądze z innego zespołu żeby rzeczywiście grał w pierwszej piątce. Mam jakieś swoje przemyślenia, ale nie mogę robić żadnych ruchów, bo żeby się nie zablokować żadnymi zawodnikami trzeba poczekać na całą sumę.
Ostatni sezon to już historia. Coś można wyciągnąć, ale będzie mały punkt odniesienia, bo zasady się zmienią. Prawdopodobnie w większości przypadków będą obcokrajowcy w pierwszych piątkach. Chodzą takie słuchy, że kluby będą jednak inwestować w pięciu zagranicznych graczy. Pytanie, jak ci zawodnicy będą się dogadywać razem ze sobą, bo będą mieli tylko jedną piłkę. Jest też kwestia, czy się opłaca mieć pięciu w pierwszej piątce. Może warto sprowadzić kogoś, kto zgodzi się z klucza żeby być najlepszym rezerwowym ligi. Osobiście chciałbym mieć kogoś, kto będzie chciał wchodzić z ławki, jako obcokrajowiec i dawać energii i dobrej jakości. Pytanie też jaka jakość przyjedzie z za granicy. Czy ci zawodnicy będą na wyższym poziomie, czy może nie? Nie wiemy tego teraz.
Jak pana zdaniem trzeba zbudować zespół? Wyrównana 12 czy raczej 8-9 ogranych koszykarzy, ale kilku liderów?
- Jeżeli ma się pieniądze na grę o mistrza Polski to wtedy ma się 12 zawodników i nie ma z tym problemu. Grając w pucharach też to jest niezbędne. W przypadku Spójni Stargard fajnie byłoby mieć dziewięciu zawodników, z których każdy jest mocny, ale na to też wpływa budżet.
To będzie pierwszy zespół, który sam pan zbuduje, czy miał pan już jakieś doświadczenie w tym procesie?
- W Niemczech w niższej lidze budowałem zespół, ale na niższym poziomie i za dużo mniejsze pieniądze. W ekstraklasie to będzie pierwszy zespół, który będę budował. Tak naprawdę jednak dzięki zmianie przepisów dla wszystkich będzie to nowa sytuacja. W Polsce długo był system z dwoma Polakami na boisku. Teraz go nie będzie. Wszyscy muszą się zastanowić, w którą stronę pójść.
Jaka jest pana wizja sztabu szkoleniowego? Chciałby pan mieć kilku asystentów, jak Przemysław Frasunkiewicz w Arce Gdynia? Czy jeden asystent panu wystarczy?
- Gdyby nas było na to stać to oczywiście, że chciałbym mieć trzech asystentów. Jeden człowiek do pomocy to jest minimum. Na pewno człowiek od przygotowania fizycznego na pełny etat. Przygotowanie fizyczne jest ważne, ale też opieka nad koszykarzem przez cały rok. Żeby walczyć o wyższe cele trzeba mieć lepszy zasób, organizację, poziom treningu. Żeby to poprawić na treningu muszą być wydzielone zadania.
Ma pan już kandydata na asystenta?
- Mam kandydata, Rozmawialiśmy parę razy przez telefon, spotkaliśmy się. Myślę, że niedługo będzie można więcej o nim powiedzieć. Jak finanse pozwolą to być może będzie kolejny człowiek w sztabie.
Długo analizował pan ostatni sezon, który Spójnia skończyła praktycznie miesiąc temu?
- Cały czas analizuję. Jeszcze obejrzę jakiś mecz, jak mi się coś przypomni. Zastanawiam się, czy można coś było zrobić lepiej, ale w tym zawodzie zawsze tak będzie. Nie można się za bardzo nakręcić.
Jakie najważniejsze wnioski pan wyciągnął?
- Trzeba mieć jasny cel, sprawdzić czy są pieniądze na ten cel i próbować go atakować. W tym sezonie realnym celem było utrzymanie w lidze. Byłem zdania, że z tymi ludźmi i budżetem to się da zrobić. Nie chciałem sobie strzelić w głowę - przejąć zespół, przegrać 15 meczów i spaść z ligi. Ten zespół już walczył bez wzmocnień. Wygrał w Sopocie, później mecz z Koszalinem, gdy kontuzjowany był Piotr Pamuła.
Dopiero później doszli nowi koszykarze. W późnej fazie sezonu na więcej nie można już było liczyć. W meczach pod presją - w ważnych momentach zawodnicy wygrywali. Ważne były mecze w Sopocie, u nas z Krosnem i Polpharmą, gdzie Bibbins wrócił do składu oraz mecz w Lublinie, gdzie mało, kto wygrał. Zawodnicy mieli te przysłowiowe jaja, że jak trzeba było dali radę. Każdy miał jakiś swój wkład. Starali się realizować bardzo dobrze to, co im pokazywałem. To też dało komfort, bo nie trzeba było się z nikim boksować. Była też sytuacja, że Rod Camphor grał z ławki kilka meczów. Też sobie poradził. To też jest jakość mentalna zawodnika, że sobie z tym radzi.
Pytanie czysto teoretyczne, ale co osiągnęłaby Spójnia gdyby grała w składzie, który kończył sezon przez cały rok?
- Nie mam pojęcia, co by było i już nikt tego nie sprawdzi. Nie będzie już tego przepisu, więc nigdy takiego zespołu nie będzie. Powiedziałem, że bardzo fajnie było pracować z nimi do końca sezonu, bo już nigdy w tym samym składzie się nie spotkamy i w tych samych przepisach, w tej samej lidze. Spotkamy się może jeszcze z niektórymi w naszym zespole, z niektórymi z tego, co słyszę przeciwko, ale nie ma co gdybać.
Czy gdyby pan decydował zatrzymałby jakiegoś z koszykarzy, którzy odeszli w czasie sezonu? Mam na myśli Owensa, Wesley’a, Madray’a i Hayesa.
- Albert Owens sam zrezygnował. Ciężko powiedzieć, co mu w głowie siedziało. Powiedział, że nie chce grać w koszykówkę. Trudno powiedzieć, że nie umiał grać, ale zrezygnował. Nick Madray miał polski paszport. W tamtym przepisie pewnie bym to szanował. To ważna sprawa. Trafi się kontuzja, co u nas było, bo Marcel Wilczek grał praktycznie dwa miesiące z kontuzją. Trudno było nawet zrobić taki trening, jak się chciało, bo trzeba było mieć piątki takie, jakie będą na meczu, czyli musi być dwóch Polaków i brakowało pozycjami. Na treningach dużo mniejszy Berdzik musiał kryć jakiegoś dużego zawodnika to też nie mógł mu zrobić takiej jakości. Na szczęście u nas te kontuzje nie przesądziły o wyniku sportowym.
Zapraszamy na część drugą. W niej Kamil Piechucki mówi między innymi o swoim dniu meczowym, początkach z koszykówką oraz czasie wolnym i wakacjach.
Wywiad przeprowadzili Dariusz Górski i Patryk Neumann