Materiał sponsorowany
Jeżeli nie pokonają w sobotę Polpharmy Starogard Gdański (początek domowego meczu o godz. 19:00), to praktycznie będą musieli liczyć na korzystne rezultaty w innych spotkaniach żeby uniknąć ostatniej pozycji w tabeli. Patrząc na terminarz Energa Basket Ligi w trzech kolejnych meczach trudno szukać punktów, a przynajmniej jedno zwycięstwo byłoby niespodzianką. Inne zdanie mają jednak koszykarze i trener Kamil Piechucki. - Zbudowaliśmy sobie dodatkową presję. Trzeba ją wziąć na barki i w sobotę walczyć o zwycięstwo w Stargardzie - powiedział szkoleniowiec Spójni Stargard.
- Absolutnie nie jest to mecz ostatniej szansy. To jest następny mecz, w którym będziemy chcieli walczyć o zwycięstwo. Tak samo, jak walczyliśmy we wtorek. Nie było dobrej obrony i niecelne osobiste nie dały nam szans na wygraną. Miejmy nadzieję, że będzie z tym lepiej w sobotę, ale nie traktuję tego meczu, jako meczu ostatniej szansy. Po prostu spotkanie z większą presją. Trzeba powiedzieć jasno, że wygrana w Gliwicach dałaby większy spokój. Takie jest życie sportowca, że trzeba presję brać na siebie i ważne momenty rozstrzygać na swoją stronę. We wtorek się nie udało. W sobotę myślę, że będzie lepiej - dodał Kamil Piechucki.
W Gliwicach stargardzianie po raz drugi w sezonie, ale drugi z rzędu stracili ponad 100 punktów ulegając 93:101. - Komentarz może być tylko jeden. Nie graliśmy praktycznie w żadnym momencie meczu dostatecznej defensywy. Szansa mogła się tylko pojawić grając dobry lub bardzo dobry atak. Atak był dobry. Nie można powiedzieć, że bardzo dobry, bo 13 niecelnych rzutów wolnych w tym meczu na pewno zadecydowało. Jeżeli nie gramy w obronie to musimy być skuteczni. Tej skuteczności na linii osobistych zabrakło - tłumaczył na gorąco po wtorkowym spotkaniu trener naszej drużyny.
Kluczowy okazał się początek czwartej kwarty przegrany przez Spójnię 5:19. Później była jeszcze minimalna szansa na odrobienie 12 punktów straty, ale o takie powroty jest trudno. To pokazały wcześniejsze mecze w Warszawie i Dąbrowie Górniczej.
- Ta seria była ważna, ale istotna była też końcówka trzeciej kwarty. Mieliśmy prowadzenie i w głupi sposób oddaliśmy. W ostatniej akcji można było położyć piłkę na parkiecie i wychodzić z pięcioma punktami do przodu. To trzeba wziąć na swoje barki. To trzeba wykonać. To, że mówimy zawodnikom, że gramy jedną akcje nie znaczy, że tak się musi stać. W tym momencie dla nas na nieszczęście się to nie stało. Rzut z połowy na pewno podniósł zespół z Gliwic. Tak czy inaczej mieliśmy okazję na osobistych, bo 37 rzutów to dość dużo żeby zamknąć mecz - analizował Kamil Piechucki.
- Absolutnie nie jest to mecz ostatniej szansy. To jest następny mecz, w którym będziemy chcieli walczyć o zwycięstwo. Tak samo, jak walczyliśmy we wtorek. Nie było dobrej obrony i niecelne osobiste nie dały nam szans na wygraną. Miejmy nadzieję, że będzie z tym lepiej w sobotę, ale nie traktuję tego meczu, jako meczu ostatniej szansy. Po prostu spotkanie z większą presją. Trzeba powiedzieć jasno, że wygrana w Gliwicach dałaby większy spokój. Takie jest życie sportowca, że trzeba presję brać na siebie i ważne momenty rozstrzygać na swoją stronę. We wtorek się nie udało. W sobotę myślę, że będzie lepiej - dodał Kamil Piechucki.
W Gliwicach stargardzianie po raz drugi w sezonie, ale drugi z rzędu stracili ponad 100 punktów ulegając 93:101. - Komentarz może być tylko jeden. Nie graliśmy praktycznie w żadnym momencie meczu dostatecznej defensywy. Szansa mogła się tylko pojawić grając dobry lub bardzo dobry atak. Atak był dobry. Nie można powiedzieć, że bardzo dobry, bo 13 niecelnych rzutów wolnych w tym meczu na pewno zadecydowało. Jeżeli nie gramy w obronie to musimy być skuteczni. Tej skuteczności na linii osobistych zabrakło - tłumaczył na gorąco po wtorkowym spotkaniu trener naszej drużyny.
Kluczowy okazał się początek czwartej kwarty przegrany przez Spójnię 5:19. Później była jeszcze minimalna szansa na odrobienie 12 punktów straty, ale o takie powroty jest trudno. To pokazały wcześniejsze mecze w Warszawie i Dąbrowie Górniczej.
- Ta seria była ważna, ale istotna była też końcówka trzeciej kwarty. Mieliśmy prowadzenie i w głupi sposób oddaliśmy. W ostatniej akcji można było położyć piłkę na parkiecie i wychodzić z pięcioma punktami do przodu. To trzeba wziąć na swoje barki. To trzeba wykonać. To, że mówimy zawodnikom, że gramy jedną akcje nie znaczy, że tak się musi stać. W tym momencie dla nas na nieszczęście się to nie stało. Rzut z połowy na pewno podniósł zespół z Gliwic. Tak czy inaczej mieliśmy okazję na osobistych, bo 37 rzutów to dość dużo żeby zamknąć mecz - analizował Kamil Piechucki.