Codzienne bieganie go nie zmęczyło i właśnie rusza z kolejnym pomysłem- Biegiem Brzegiem Serca.
Rozmawialiśmy z Mariuszem Malcem i Ryszardem Wieczorkiewiczem o akcji "Wybiegajmy dzieciom uśmiech" i planach na najbliższy czas.
D.G.: Minął rok akcji "Wybiegajmy dzieciom uśmiech". Jak go podsumujesz?
M.M.: W trakcie trwania akcji zmieniła się koncepcja, bo na początku planowałem, że to nie mieszkańcy, a reklamodawcy będą nam wpłacać pieniądze. W ogóle nie myślałem wtedy o zbiórce publicznej od ludzi. W związku z tym, że reklamodawcy nie chcieli reklamować się na stronie, zaczęliśmy myśleć i wymyśliliśmy taką formułę, jaką już wszyscy znają, czyli organizowanie imprez, uczestnictwo w różnych biegach, zawodach, gdzie też chodziliśmy z puszkami. Pierwsze przemyślenia dotycząc planów wysokości zebranej kwoty to było 10 000 zł. Akcja przerosła nasze oczekiwania. Okazało się, że ludzie chcą brać udział w takich imprezach, udało się wypełnić tą niszę.
Z czego wynika nikłe zainteresowanie reklamodawców?
Ryszard Wieczorkiewicz: Niektórzy biznesmeni widzą potrzeby, żeby coś pomóc, zasponsorować, dać, ale są też tacy, których to nie interesuje. Czasem słyszałem odpowiedzi, że wolą sobie piwo kupić lub że jeżdżą samochodem i nie widzą tych problemów.
M.M.: Postrzegam to też tak, że oni jeszcze czegoś nie doświadczyli. Nie doświadczyli dobroci serca od drugiej osoby, która ich wzruszyła.
Jaka jest aktualna wysokość zebranej kwoty?
M.M.: W tej chwili jest to około 130 000 zł, ale może być więcej. Fundacja, na konto której ludzie wpłacają pieniądze, rozlicza nas co miesiąc. Rozliczenie za luty będzie dopiero w marcu.
Na co przeznaczone są te pieniądze? Jakie są plany rodziców dziewczynek na zagospodarowanie tych kwot?
M.M.: Pieniądze w całości podzielone są na dwie równe pule i wpływają na subkonta dziewczynek. Dziewczynki są w różnych fundacjach. Te pieniądze są już od roku wydawane na bieżące potrzeby. Ostatnio mama jednej z dziewczynek potrzebowała naprawić samochód, którym wozi dziecko do lekarza i na rehabilitację. Nie są one przeznaczane tylko na środki higieny, pampersy czy maści, ale również na wszystko inne, co jest potrzebne do życia.
Jaki jest stan dziewczynek?
M.M.: Kornelka do 2. roku życia przeszła 22 operacje. Co chwile dostaje ataków, ląduje w szpitalu. Ale stan obu dziewczynek poprawia się. Oczywiście to nie jest tak, że one z dnia na dzień zaczynają chodzić. Tata Kornelki przekazał mi dwa tygodnie temu, że dziewczynka pierwszy raz w życiu powiedziała słowo "tata". Wcześniej po raz pierwszy w życiu podczas rehabilitacji wstała, jeszcze przy pomocy rehabilitanta, ale już wstała, gdzie wcześniej tylko leżała. Milenka też się czuje coraz lepiej, bo te rehabilitacje, na które one jeżdżą, przynoszą efekty. Kornelka nie widzi, one obie nie chodzą, nie stoją, mogą tylko leżeć, nie chwytają. Ich stan jest zły, ale poprawia się.
Jak wygląda ich kontakt ze światem zewnętrznym?
M.M.: Kornelka jest malutka, ma 3 lata, Milenka ma 8 lat. Kornelka urodziła się z tymi wadami i ja nie wiem na ile im świadomość pozwala, że można inaczej. Co innego jest nabyć takie choroby, a co innego się z nimi urodzić. Jest dzieckiem wesołym, uśmiecha się bardzo często, słyszy, ale nie widzi na jedno oko w ogóle, a na drugie tylko na zasadzie światło-ciemność. Milenka urodziła się zdrowa, więc może można mówić o tej świadomości, że można inaczej. Tak to sobie wyobrażam.
Jak możesz ocenić siebie po tym roku?
M.M.: Pierwszy zamysł był taki, że ja będę biegał, a kto inny będzie pojawiał się w mediach i opowiadał o akcji. Myślałem, że ludzie będą obserwować stronę, a reklamodawcy będą walić drzwiami i oknami. Potem, kiedy zacząłem się pojawiać i opowiadać o akcji, to nie chodziło o to, by promować moją osobę. Robiłem to, żeby zainteresować ludzi. Jeżeli chciałem, żeby na jakąś imprezę przyszło jak najwięcej ludzi, a zależało mi na tym, to musiałem ubierać w słowa i próbować ich zainteresować. Wymyślaliśmy różne atrakcje na te imprezy, by ściągnąć jak największą ilość ludzi. Po drodze okazało się, że integracja środowiska przyniosła jakiś walor. Potem powstała strona z licytacją i zobaczyłem, że najbardziej pomagają ludzie doświadczeni przez los, którzy sami mogliby potrzebować pomocy. Ich radość spowodowała, że zmieniłem patrzenie na świat, chyba stałem się bardziej wrażliwy. Jakby ktoś porównał mnie sprzed pięciu lat, a teraz, to są to dwie różne osoby. To dlatego, że doświadczyłem tej radości, miłości, uśmiechu, przyjaźni i wiem już, co ma w życiu wartość.
Projekt "Wybiegajmy dzieciom uśmiech" dalej trwa?
M.M.: Pierwotnie miał to być koniec, ale im było bliżej finału, tym bardziej przerażała mnie myśl, że to się już kończy, bo to były fajne chwile. Trzeba było zmienić formułę, bo rok obserwowania już się ludziom nudzi. Dużym sukcesem jest to, że akcja "Wybiegajmy dzieciom uśmiech" nie miała hejtu, nie było złych słów.
R.W.: Sama idea nawiązuje nie do osoby, ale do pomagania. Jak ludzie widzą to, to chcą pomagać, nie ma ostrych słów czy niechęci lub zmniejszonego zainteresowania akcją.
Skąd w Was tyle chęci do pomagania?
R.W.: To zależy od indywidualnego podejścia. Mi zarzucają, że ja jestem z natury optymistą. Ciągle mówię, że jak jest trudno, to nie warto się martwić, bo będzie lepiej. Taki mam charakter. Zależy jak człowiek do tego podchodzi.
M.M.: Ja mam znowu takie powiedzenie, że nie sztuka robić jak się chce, ale sztuka- jak się nie chce. Im bardziej nie chce mi się czegoś robić, tym bardziej wiem, że potrzeba.
Ruszasz z nowym projektem "Bieg Brzegiem Serca". Kto wpadł na ten pomysł?
M.M.: Pomysł wyszedł ode mnie, ale gdyby nie ludzie wokół mnie, którzy to podchwycili, to nic by z tego nie było. Pierwotnie myślałem co by tutaj zrobić, żeby zmienić formułę. Pomyślałem sobie może pobiegnę wokół Polski, ale miałem wątpliwości jak to logistycznie dograć, gdzie będę spał, z czym biegał. Stwierdziłem, że może wokół Polski nie, ale wybrzeżem to już się może udać, bo mamy tam zaprzyjaźnione kluby morsowe. Ruszamy z miejscowości Piaski przy granicy z Kaliningradem, Rysiu będzie jechał rowerem z naszym kolegą morsem z Łeby.
Skąd się ten kolega wziął?
M.M.: Usłyszał o akcji z Facebooka. Jak tylko dowiedział się, że coś takiego robimy, to od razu chciał się dołączyć. Byliśmy na to otwarci. To Ireneusz Mania z Błękitnego Klubu Morsów z Łeby. Wyruszymy z miejscowości Piaski, Irek z Rysiem będą jechać rowerami, ja będę biegł. Średnio będziemy robić dystans maratonu, ok 42 km dziennie, przez 13 dni. Cała trasa to około 550 km. Jesteśmy naturszczykami, nie mamy sztabu ludzi, lekarzy, rehabilitantów, dietetyków. Po drodze powitają nas kluby, nie tylko morsów, ale również biegacze, rowerzyści, ludzie towarzyszący nam w biegu. Mamy deklaracje, że w różnych miejscowościach witać nas mogą spore grupy biegaczy, morsów czy zwykłych mieszkańców. Tak się też złożyło, że 17 marca będziemy wbiegać do Kołobrzegu podczas imprezy zaślubin z morzem.
R.W.: Biegacze ze Stargardu już zapowiedzieli, że będą nam towarzyszyć, również "Stargard na rowery" chcą przyjechać do Mielna. Biegacze ze Stargardu zawsze biorą udział w imprezie w Kołobrzegu, więc będą z nami w tym samym czasie w tym mieście.
Czy ta akcja już wyszła poza Stargard i kluby morsów?
M.M.: Myślę, że tak. Interesowało się nami Radio z Koszalina, TVP już z nami nakręciła kilka materiałów.
R.W.: Na pewno wyszła. Ludzie podziwiają i wspierają Mariusza. Mam znajomych w Danii, w Kopenhadze i też słyszeli o akcji. Nie jest to już akcja lokalna, bo słychać o niej już nie tylko na Wybrzeżu i w Polsce.
Chciałbyś komuś podziękować za pomoc w realizacji swoich pomysłów?
M.M.: Chciałbym podziękować Urzędowi Miasta i spółkom miejskim, które przygotowały dla nas przyczepkę i pakiety, dzięki którym będziemy promować Stargard podczas "Biegu Brzegiem Serca". Chciałbym podziękować również ludziom, mieszkańcom, dzięki którym dostałem tytuł Osobowość Roku i Sportowiec Roku. Mam świadomość, że to jest w dużej mierze zasługa mieszkańców i zostałem nagrodzony nie tylko ja, ale przede wszystkim działalność charytatywna całej grupy morsów i ekipy akcji.
Dziękuję za rozmowę.
Tu jesteś:
- Wiadomości
- Lifestyle
- Mariusz Malec: Zmieniłem sposób patrzenia na świat