Materiał sponsorowany
Właśnie o grze w Legii Warszawa i początkach swojej przygody z piłką nożną opowiedział nam Adam Topolski.
Jak zaczęła się pana przygoda z futbolem? Kiedy to było?
- Zaczęła się, gdy miałem 7-9 lat w Vitcovi Witkowo. To jest powiat gnieźnieński. Miasteczko sześciotysięczne. Poprzez trampkarzy i juniorów do 16. roku życia byłem w Vitcovi. Kiedyś można było grać jako 15-latek w seniorach, więc grałem w lidze okręgowej. Zostałem powołany do kadry województwa poznańskiego. W tym momencie zgłosił się Górnik Konin, który zobaczył, że posiadam jakieś umiejętności. Zaproponował grę w III lidze. To był odpowiednik obecnej II ligi. Później trafiłem do II-ligowej Warty Poznań. Wróciłem do Konina i w 1973 roku poszedłem do Legii Warszawa.
Czy oprócz piłki nożnej trenował pan jakieś inne dyscypliny?
- W tamtych czasach człowiek, który grał w piłkę musiał umieć grać w piłkę ręczną, siatkówkę, dobrze biegać i skakać. Nawet byłem mistrzem Wielkopolski młodzików w ping pongu. Cieszę się z tego, bo później zawodnik, który ze mną przegrał w finale został mistrzem Polski juniorów.
Czy ktoś z rodziny zajmował się sportem?
- Starszy brat grał, ale nie na takim poziomie. Może kontuzje go zjadły. Bardzo dobrze zapowiadał się mój syn David, który grał w Lechu i w reprezentacji Polski. Kontuzja w wieku 23 lat mu zahamowała karierę. Potencjalnie mógł grać na bardzo wysokim poziomie. Drugi syn bardzo dobrze bronił w bramce, ale na poziomie III-ligowym.
Jak trafił pan do Legii?
- Poszedłem na ochotnika do wojska. W tamtych czasach wojsko było obowiązkowe, ale jak ktoś grał w górniczym klubie to był odroczony. Po pierwszym treningu trener Brychczy powiedział żebym został na kolejny trening. Wypadłem dość dobrze, bo zaproponowali mi służbę wojskową i wcielenie do wojska. Wtedy to była bardzo odpowiedzialna decyzja. Jak ktoś dostawał odroczenie bardzo się cieszył i nie chciał iść. Wybrałem to, że chciałem grać w Legii. Trener Brychczy mówił, że widzi we mnie talent. Pamiętam dokładnie 26 kwietnia 1973 roku gdy wstępowałem do wojska. Po dwóch miesiącach pobytu w Legii grałem już w finale Pucharu Polski. Kariera bardzo szybko się potoczyła. Z kopciuszka do piłkarza I ligi (obecna Ekstraklasa). Zdobyliśmy puchar. W finale graliśmy z Polonią Bytom. Tak ta kariera się zaczęła.
Co było pana największym sukcesem, jako piłkarza?
- Na pewno sukcesem było wyrwać się z takiego małego miasteczka i grać w Legii Warszawa. Wtedy to też była potęga. Grali tacy piłkarze, jak Deyna, Gadocha, Ćmikiewicz. Reprezentanci kraju, którzy w tamtym czasie zdobywali złoty medal olimpijski i trzecie miejsce na świecie. Siedzieć obok takich piłkarzy w szatni było wielkim wyróżnieniem. Kolejny sukces to, że po pięciu latach zostałem kapitanem drużyny, która miała w składzie 12 reprezentantów kraju. Przez cztery lata byłem kapitanem. Byłem lubiany, ale miałem też trochę cech przywódczych. Potrafiłem sobie radzić w tym piłkarskim gronie. Niedosytem jest to, że nigdy nie zagrałem w pierwszej reprezentacji. Grałem w drużynie młodzieżowej i olimpijskiej, gdzie jednej bramki nam zabrakło żeby pojechać na igrzyska w Moskwie.
Największy trenerski sukces Adama Topolskiego?
- Na pewno wychowanie piłkarzy pokroju Maciej Żurawski, Piotr Reiss, Paweł Kaczorowski, Radosław Kałużny, Mariusz Lewandowski, który jest trenerem Zagłębia Lubin, czy Tomek Rząsa. W młodym wieku trafiali pod moje skrzydła. To było w latach 90. Sukcesem było dziewięć zwycięstw z rzędu Lecha Poznań w Ekstraklasie. Do dzisiaj ten rekord jest niepobity. Wiele zespołów utrzymałem w lidze.
Jest pan legendą Legii Warszawa. Później, jako trener prowadził pan Lecha Poznań. Czy biorąc pod uwagę animozje pomiędzy tymi klubami miał pan z tego powodu jakieś nieprzyjemności?
- Legia to mój klub gdzie zostałem doceniony. Jestem w najlepszej jedenastce stulecia, co jest dla mnie wielkim wyróżnieniem. Kibice obdarzyli mnie wieloma głosami. Kibice na Łazienkowskiej zawsze bardzo ciepło mnie przyjmowali, gdy przyjeżdżałem z Lechem Poznań, Wisłą Płock, czy Zagłębiem Lubin. Kibice się nie lubią, ale jestem ponad podziałami. Pochodzę z Wielkopolski. Nie dano mi grać w Lechu to wybrałem Legię. Jako trener zaproponował mi prowadzenie Lech Poznań. Dostałem również dwie propozycje z Legii, ale byłem w tym czasie trenerem Lecha a później Wisły Płock i nie mogłem zrezygnować z tej pracy.
Wielu znakomitych piłkarzy już pan wymienił. Najlepszy zawodnik, z którym pan grał?
- Bezwzględnie moim zdaniem najlepszy był Kazimierz Deyna. Nie ulega wątpliwości, że to był piłkarz, który miał wszystko.
Najlepszy zawodnik, przeciwko któremu pan grał?
- Pewnie Cruyff. Jeden z lepszych piłkarzy świata, który grał w Barcelonie. Wielu było doskonałych piłkarzy, ale Cruyff to najwyższa półka.
Czy opowiada pan ciekawe historie ze swojej piłkarskiej kariery drużynie, w której jest wielu młodych zawodników?
- Drużyna już się sporo nasłuchała. Lubię nauczać. Zawsze szanowałem trenerów, którzy przekazywali coś ze swojego życia. Najlepszym trenerem jesteś wtedy, kiedy sam to przejdziesz. Zazwyczaj piłkarze nie myślą o przyszłości. Tu jest kariera, którą trzeba wykorzystać. Jak są już na tym poziomie to powinni wprowadzać jak najwięcej profesjonalizmu, odżywiać się, dobrze się prowadzić. To wszystko ma wpływ na to żeby polepszać sobie życie.
Jak do tego doszło, że w latach 80. wyjechał pan do Stanów Zjednoczonych?
- Żeby wyjechać do Stanów musiałem zwolnić się z wojska, bo byłem w stopniu chorążego. Pierwszy raz nie mogłem wyjechać, bo miałem bilety na 13 grudnia 1981 roku. Akurat wtedy został wprowadzony stan wojenny. W tym momencie odwrót. Trzeba było uciekać z Warszawy, bo wiadomo, że jak byłem w wojsku to zaraz mnie wcielą. Chciałem jak najszybciej pojechać do teściów do Słupcy. Ponowiona propozycja została w czerwcu 1982. Wtedy dostałem zgodę. Wyjechałem z całą rodziną do Stanów. Spędziłem tam sześć lat. Grałem cztery lata w Pittsburghu. Po pierwszym roku zostałem wybrany, jako najlepszy obrońca. Później chciałem przenieść się w cieplejsze miejsce. Wybrałem Los Angeles Lazers. Jak się okazało pewnie to był niedobry ruch, bo po roku nastało trzęsienie ziemi. Wystraszyliśmy się. Dało to się odczuć. Jak się kładło spać to cały dom chodził. Zrezygnowałem z kontraktu cztery miesiące przed końcem.
Jest pan doświadczonym trenerem. Zaskoczyło pana, że polskie kluby tak szybko odpadły z europejskich pucharów?
- Jestem zaskoczony postawą Legii. To coś niesamowitego, żeby stracić pieniądze na takich piłkarzy. Uważam, że jest zła polityka w klubie. Jest dużo bardzo dobrych piłkarzy w Polsce. Powinno to iść w tym kierunku. Niestety dzisiaj piłką w Polsce rządzą menadżerowie, którzy nam przywożą szrot z zagranicy. Zachwycamy się jednym, czy dwoma meczami w lidze. W Ekstraklasie widowiska robią kibice i stadiony a nie piłkarze. Porównując te poziomy to nie wiadomo, czy I-ligowy klub nie wygra z potęgami. Widać to po beniaminkach. Przy tym budżecie, co ma Lech i Legia dzisiaj nikt nie powinien im dorównać.
Wywiad przeprowadzili Dariusz Górski i Patryk Neumann.
Jak zaczęła się pana przygoda z futbolem? Kiedy to było?
- Zaczęła się, gdy miałem 7-9 lat w Vitcovi Witkowo. To jest powiat gnieźnieński. Miasteczko sześciotysięczne. Poprzez trampkarzy i juniorów do 16. roku życia byłem w Vitcovi. Kiedyś można było grać jako 15-latek w seniorach, więc grałem w lidze okręgowej. Zostałem powołany do kadry województwa poznańskiego. W tym momencie zgłosił się Górnik Konin, który zobaczył, że posiadam jakieś umiejętności. Zaproponował grę w III lidze. To był odpowiednik obecnej II ligi. Później trafiłem do II-ligowej Warty Poznań. Wróciłem do Konina i w 1973 roku poszedłem do Legii Warszawa.
Czy oprócz piłki nożnej trenował pan jakieś inne dyscypliny?
- W tamtych czasach człowiek, który grał w piłkę musiał umieć grać w piłkę ręczną, siatkówkę, dobrze biegać i skakać. Nawet byłem mistrzem Wielkopolski młodzików w ping pongu. Cieszę się z tego, bo później zawodnik, który ze mną przegrał w finale został mistrzem Polski juniorów.
Czy ktoś z rodziny zajmował się sportem?
- Starszy brat grał, ale nie na takim poziomie. Może kontuzje go zjadły. Bardzo dobrze zapowiadał się mój syn David, który grał w Lechu i w reprezentacji Polski. Kontuzja w wieku 23 lat mu zahamowała karierę. Potencjalnie mógł grać na bardzo wysokim poziomie. Drugi syn bardzo dobrze bronił w bramce, ale na poziomie III-ligowym.
Jak trafił pan do Legii?
- Poszedłem na ochotnika do wojska. W tamtych czasach wojsko było obowiązkowe, ale jak ktoś grał w górniczym klubie to był odroczony. Po pierwszym treningu trener Brychczy powiedział żebym został na kolejny trening. Wypadłem dość dobrze, bo zaproponowali mi służbę wojskową i wcielenie do wojska. Wtedy to była bardzo odpowiedzialna decyzja. Jak ktoś dostawał odroczenie bardzo się cieszył i nie chciał iść. Wybrałem to, że chciałem grać w Legii. Trener Brychczy mówił, że widzi we mnie talent. Pamiętam dokładnie 26 kwietnia 1973 roku gdy wstępowałem do wojska. Po dwóch miesiącach pobytu w Legii grałem już w finale Pucharu Polski. Kariera bardzo szybko się potoczyła. Z kopciuszka do piłkarza I ligi (obecna Ekstraklasa). Zdobyliśmy puchar. W finale graliśmy z Polonią Bytom. Tak ta kariera się zaczęła.
Co było pana największym sukcesem, jako piłkarza?
- Na pewno sukcesem było wyrwać się z takiego małego miasteczka i grać w Legii Warszawa. Wtedy to też była potęga. Grali tacy piłkarze, jak Deyna, Gadocha, Ćmikiewicz. Reprezentanci kraju, którzy w tamtym czasie zdobywali złoty medal olimpijski i trzecie miejsce na świecie. Siedzieć obok takich piłkarzy w szatni było wielkim wyróżnieniem. Kolejny sukces to, że po pięciu latach zostałem kapitanem drużyny, która miała w składzie 12 reprezentantów kraju. Przez cztery lata byłem kapitanem. Byłem lubiany, ale miałem też trochę cech przywódczych. Potrafiłem sobie radzić w tym piłkarskim gronie. Niedosytem jest to, że nigdy nie zagrałem w pierwszej reprezentacji. Grałem w drużynie młodzieżowej i olimpijskiej, gdzie jednej bramki nam zabrakło żeby pojechać na igrzyska w Moskwie.
Największy trenerski sukces Adama Topolskiego?
- Na pewno wychowanie piłkarzy pokroju Maciej Żurawski, Piotr Reiss, Paweł Kaczorowski, Radosław Kałużny, Mariusz Lewandowski, który jest trenerem Zagłębia Lubin, czy Tomek Rząsa. W młodym wieku trafiali pod moje skrzydła. To było w latach 90. Sukcesem było dziewięć zwycięstw z rzędu Lecha Poznań w Ekstraklasie. Do dzisiaj ten rekord jest niepobity. Wiele zespołów utrzymałem w lidze.
Jest pan legendą Legii Warszawa. Później, jako trener prowadził pan Lecha Poznań. Czy biorąc pod uwagę animozje pomiędzy tymi klubami miał pan z tego powodu jakieś nieprzyjemności?
- Legia to mój klub gdzie zostałem doceniony. Jestem w najlepszej jedenastce stulecia, co jest dla mnie wielkim wyróżnieniem. Kibice obdarzyli mnie wieloma głosami. Kibice na Łazienkowskiej zawsze bardzo ciepło mnie przyjmowali, gdy przyjeżdżałem z Lechem Poznań, Wisłą Płock, czy Zagłębiem Lubin. Kibice się nie lubią, ale jestem ponad podziałami. Pochodzę z Wielkopolski. Nie dano mi grać w Lechu to wybrałem Legię. Jako trener zaproponował mi prowadzenie Lech Poznań. Dostałem również dwie propozycje z Legii, ale byłem w tym czasie trenerem Lecha a później Wisły Płock i nie mogłem zrezygnować z tej pracy.
Wielu znakomitych piłkarzy już pan wymienił. Najlepszy zawodnik, z którym pan grał?
- Bezwzględnie moim zdaniem najlepszy był Kazimierz Deyna. Nie ulega wątpliwości, że to był piłkarz, który miał wszystko.
Najlepszy zawodnik, przeciwko któremu pan grał?
- Pewnie Cruyff. Jeden z lepszych piłkarzy świata, który grał w Barcelonie. Wielu było doskonałych piłkarzy, ale Cruyff to najwyższa półka.
Czy opowiada pan ciekawe historie ze swojej piłkarskiej kariery drużynie, w której jest wielu młodych zawodników?
- Drużyna już się sporo nasłuchała. Lubię nauczać. Zawsze szanowałem trenerów, którzy przekazywali coś ze swojego życia. Najlepszym trenerem jesteś wtedy, kiedy sam to przejdziesz. Zazwyczaj piłkarze nie myślą o przyszłości. Tu jest kariera, którą trzeba wykorzystać. Jak są już na tym poziomie to powinni wprowadzać jak najwięcej profesjonalizmu, odżywiać się, dobrze się prowadzić. To wszystko ma wpływ na to żeby polepszać sobie życie.
Jak do tego doszło, że w latach 80. wyjechał pan do Stanów Zjednoczonych?
- Żeby wyjechać do Stanów musiałem zwolnić się z wojska, bo byłem w stopniu chorążego. Pierwszy raz nie mogłem wyjechać, bo miałem bilety na 13 grudnia 1981 roku. Akurat wtedy został wprowadzony stan wojenny. W tym momencie odwrót. Trzeba było uciekać z Warszawy, bo wiadomo, że jak byłem w wojsku to zaraz mnie wcielą. Chciałem jak najszybciej pojechać do teściów do Słupcy. Ponowiona propozycja została w czerwcu 1982. Wtedy dostałem zgodę. Wyjechałem z całą rodziną do Stanów. Spędziłem tam sześć lat. Grałem cztery lata w Pittsburghu. Po pierwszym roku zostałem wybrany, jako najlepszy obrońca. Później chciałem przenieść się w cieplejsze miejsce. Wybrałem Los Angeles Lazers. Jak się okazało pewnie to był niedobry ruch, bo po roku nastało trzęsienie ziemi. Wystraszyliśmy się. Dało to się odczuć. Jak się kładło spać to cały dom chodził. Zrezygnowałem z kontraktu cztery miesiące przed końcem.
Jest pan doświadczonym trenerem. Zaskoczyło pana, że polskie kluby tak szybko odpadły z europejskich pucharów?
- Jestem zaskoczony postawą Legii. To coś niesamowitego, żeby stracić pieniądze na takich piłkarzy. Uważam, że jest zła polityka w klubie. Jest dużo bardzo dobrych piłkarzy w Polsce. Powinno to iść w tym kierunku. Niestety dzisiaj piłką w Polsce rządzą menadżerowie, którzy nam przywożą szrot z zagranicy. Zachwycamy się jednym, czy dwoma meczami w lidze. W Ekstraklasie widowiska robią kibice i stadiony a nie piłkarze. Porównując te poziomy to nie wiadomo, czy I-ligowy klub nie wygra z potęgami. Widać to po beniaminkach. Przy tym budżecie, co ma Lech i Legia dzisiaj nikt nie powinien im dorównać.
Wywiad przeprowadzili Dariusz Górski i Patryk Neumann.