Dzisiaj jest: 22.11.2024, imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka

Hubert Pabian - przy kawie w La Stradzie

Dodano: 6 lat temu Autor:
Redakcja poleca!

O niezwykłym sezonie zakończonym awansem do Energa Basket Ligi opowiedział kapitan Spójni Stargard, Hubert Pabian.

Hubert Pabian - przy kawie w La Stradzie
Materiał sponsorowany
W rozmowie z MVP I ligi wróciliśmy również do jego pierwszych lat spędzonych na koszykarskich parkietach.

Końcowa syrena po trzecim meczu w Łańcucie. Pamięta pan, co się wtedy działo?

Hubert Pabian: To jest dobre pytanie, bo nic nie pamiętam. Tylko to, że po niecelnym rzucie któregoś z braci Zywertów zebrałem piłkę i wyrzuciłem w górę po to żeby dwie sekundy zostały dokończone. Pamiętam, że od razu rzucili się na mnie kibice. Nie jestem w stanie opisać swoich emocji podczas tej chwili, ponieważ jeszcze to do mnie nie dochodziło, że wygraliśmy ligę i wszystko zakończyło się po naszej myśli.

W czasie meczu docierają do pana sygnały z trybun?

- Jestem już do tego przyzwyczajony i potrafię się wyłączyć. Niezależnie od tego, czy publiczność jest żywiołowa, czy nie. Może to jest niespotykane, ale nie interesuje mnie to, co dzieje się dookoła. Miałem w tym sezonie jedną sytuację, kiedy usłyszałem obraźliwe słowa w moją stronę od któregoś z kibiców. To było w czasie meczu z KK Warszawa. To raczej wynikało z braku koncentracji, ale również z bezradności. To było dla mnie zaskakujące, bo było objawem tego, że moja koncentracja nie jest na takim poziomie, na jakim powinna być.

Czyli deprymowanie na przykład podczas rzutów wolnych nie wpływa na pana?

- Nie reaguję w ogóle na takie rzeczy nawet, jeżeli ławka kibiców jest blisko parkietu.

Był w ogóle jakiś trudny moment? Z zewnątrz wygląda, że za Spójnią Stargard łatwy sezon.

- W każdym zespole są zawsze jakieś kłopoty. Mądrość naszej drużyny polegała na tym, że potrafiliśmy sobie te rzeczy wyjaśnić na treningu, w szatni lub w autokarze po meczu. Trzeba przyznać, że w grze mieliśmy pewne przestoje. Na pewno nie można mieć zarzutów do naszej pracy na treningu, bo będąc już parę lat na parkietach I-ligowych nie spotkałem się z taką ambicją zawodników. To były ciężkie, bardzo intensywne treningi.

Po latach z tego niezwykłego sezonu będzie chyba można wspominać mecz w Tychach, który wygraliście 126:122 po dwóch dogrywkach.

- To na pewno będzie niesamowite wspomnienie. Bardzo szalony mecz. Spotkały się dwie drużyny o niesamowitym potencjale ofensywnym. W najlepszym scenariuszu nie przypuszczałbym, że to będzie aż taki potencjał ofensywny. Rzucić tyle punktów przez 50 minut rzadko zdarza się w NBA. Nasza skuteczność była fantastyczna. To jeden z meczów w tym sezonie, które zapamiętam do końca życia.

Na drugim biegunie pojedynek z KK Warszawa.

- To był dosyć dziwny mecz. Każdy sobie zdawał sprawę, że nie jesteśmy na tyle słabi żeby z nimi przegrać. Kompletnie nic nam nie wychodziło. Używaliśmy wszelkich pomysłów na to, żeby jakoś dopaść przeciwnika. Nic nie dawało efektu. Nie wpadały rzuty spod kosza i z dystansu. Jak wydawało nam się, że zastawiliśmy zawodnika to zebrał w ataku i dobił. Gdy dochodziliśmy oni uciekali. Pewnie zabrakło nam dwóch minut żeby wygrać ten mecz.

Co to znaczy być kapitanem? Jaka dodatkowa odpowiedzialność na panu spoczywa?

- Tak naprawdę do dzisiaj nie wiem co to znaczy. To był dla mnie premierowy rok w tej roli. Została mi powierzona opaska kapitańska, co się na pewno wiąże z poważną odpowiedzialnością. Muszę być przykładem dla moich kolegów, ale też starać się im pomóc w trudnych chwilach. W trakcie meczu nie mogę dać się ponieść nerwom. Na początku to było dla mnie dosyć trudne doświadczenie. Może tego nie widać na boisku, ale jestem dosyć ciężkim charakterem. Myślę, że z tej funkcji wywiązałem się nieźle. Cały czas rozmawiałem z zespołem i pytałem, jak to widzą. Nie czuję się ważniejszy, dlatego że jestem kapitanem. Jesteśmy równi, ale ta funkcja została mi powierzona, dlatego chciałbym mieć, chociaż minimalny wpływ na to, co dzieje się na boisku i poza nim.

Jak odbywa się taki wybór?

- Jest głosowanie przed sezonem wśród zawodników. Zawsze tak powinno być to robione. Nie ma żadnych kandydatur. Można głosować, na kogo się chce.

Po finale zaznaliście większej popularności, sławy?

- Jestem tutaj piąty sezon. Czuję się, jak w domu. Mam tutaj wielu znajomych i przyjaciół. Przez cztery wcześniejsze sezony odbyłem kilka rozmów z kibicami. Gdy ten sezon się rozpoczął rozmów było wiele. Na każdym kroku byłem rozpoznawalny. Gdy się rozpoczęły play-offy ograniczyłem do minimum wychodzenie na zakupy, czy do parku z dziećmi. Chciałem się wyciszyć i złapać koncentrację na najważniejszą grę, bo wiem, że to też może rozkojarzyć.

Kilka lat temu awansował pan z Polfarmexem Kutno. Tam też było takie szaleństwo? Wiemy, że kibice z Kutna też na meczach tworzą bardzo gorącą atmosferę.

- Trzeba przyznać, że te dwa awanse mają wiele ze sobą wspólnego. Jednym ze wspólnych mianowników są kibice. To są bardzo oddani fani. Żywiołowo reagują. Tworzą niesamowitą atmosferę na boisku. W Stargardzie i Kutnie publika reaguje na doping prowadzony przez klub kibica. To bardzo istotne, bo w naszym zawodzie gra się dla kibiców.

Popularność przeszkadza, męczy?

- Nie nazwałbym tego przesadną popularnością. To może jest jakaś rozpoznawalność. Trudno każdemu dogodzić. Mi to trochę przeszkadza, ponieważ jestem nauczony od czasu, gdy zacząłem grać w koszykówkę, żeby wszystko robić w ciszy i skromności. Ciężką pracą można zaskarbić sobie rozpoznawalność, ale żeby się z tym nie afiszować, żeby tego na zewnątrz nie pokazywać. Po prostu robić swoje. Wiadomo, że nie zawsze wszystko wychodzi. Jak już coś wyjdzie to rozpoznawalność się zwiększa.

Co dalej? Jest pan gotowy żeby ponownie sprawdzić się na najwyższym poziomie? Teraz może pan wejść do EBL, jako najlepszy gracz I ligi.

- Dziękuję bardzo za miłe słowa. Mam świadomość, że w Stargardzie zrobiliśmy to, do czego dążyliśmy. Po cichu, bez głośnych zapowiedzi. Mamy to, czego chcieliśmy. Mam na razie jakieś swoje przemyślenia. Minęło za mało czasu żeby podjąć stosowne decyzje. Postaram się podjąć odpowiedzialną decyzję przede wszystkim po rozmowie z żoną. Zdaję sobie sprawę, że to jest duży przeskok. Byłem już kiedyś w PLK. Tam naprawdę trzeba dużo umieć. Podstawowe pytanie, które sobie zadaję, czy jestem w stanie podołać temu wyzwaniu.

W EBL jest mniej minut dla Polskich zawodników. Liderami większości drużyn są koszykarze zagraniczni.

- To też jest jakiś aspekt, którym się kieruję. Taka sytuacja miała miejsce po odejściu z Czarnych Słupsk, gdy skończył mi się kontrakt i byłem na testach u trenera Tadeusza Aleksandrowicza w Spójni. Zależało mi żeby grać jak najwięcej. W Słupsku spędziłem bardzo dobre lata. Wiele się nauczyłem, ale minut zawsze brakowało, z czego nie do końca byłem zadowolony. To też jest kluczowa sprawa, bo zależy mi żeby mieć jak najwięcej radości z tego, że mogę być częścią drużyny, jakimś klockiem w układance trenera.

Czyli koszykówka to nie tylko zawód, ale również hobby, pasja.

- Tak, ja to tak traktuję. Nigdy nie traktowałem koszykówki tylko zarobkowo aczkolwiek trzeba zadbać o rodzinę. Mam żonę i dwójkę dzieci. Najważniejsze dla mnie jest żebym mógł się rozwijać i dawać radość kibicom gdziekolwiek będę. Chcę mieć też radość sam z siebie, że mogę występować na parkiecie w większym wymiarze czasowym. Jeżeli mam zaufanie u trenera to automatycznie chce się więcej pracować na treningu po to żeby w sobotę przyjść i dać z siebie wszystko.

Kiedy zaczęła się pana przygoda z koszykówką?

- Jeśli dobrze pamiętam to w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Trzeba przyznać, że koszykówka nie od razu była dyscypliną, którą od początku przygody ze sportem zacząłem. Na początku grałem dosyć dużo w piłkę nożną. Miałem lekcje z WF-u z panem, który był biegaczem przełajowym. Miałem dosyć dużo treningów biegowych. Jeździłem na zawody. Pewnego razu przyszedł trener Aleksander Ziobro i zobaczył, że trochę jestem większy niż moi rówieśnicy. Widział coś we mnie. Trener też jest biegaczem. W porozumieniu z moim panem WF-istą zostałem przetransferowany na koszykówkę. Było to na początku ciężkie zderzenie z rzeczywistością. Z tego, co pamiętam od początku nie podobało mi się to. Jedyne co mnie trzymało przy koszykówce to koledzy, z którymi znałem się z piaskownicy lub spod bloku.

Ktoś z rodziny grał w koszykówkę lub zajmował się inną dyscypliną sportu?

- Przygoda mojej siostry z koszykówką zakończyła się na poziomie liceum. Tata kiedyś uprawiał karate a poza tym moja rodzina jest asportowa.

Jak wygląda to w Opalenicy, z której pan pochodzi? Jest fajne szkolenie. Nie brakuje później zespołu seniorskiego dla tych utalentowanych chłopaków?

- Od wielu lat ten klub jest tak skonstruowany. Kiedyś była drużyna seniorska w III lidze. Później była jeszcze drużyna juniorska. Obecnie wszystko kończy się na kadetach. W wieku kadeta dostałem szansę wyjazdu do Słupska. Graliśmy w jednym zespole z Dawidem Brękiem i Łukaszem Mocydlarzem. Ja wyjechałem do Słupska a oni do Kotwicy Kołobrzeg.

Trudno było w tak młodym wieku wyjechać do Słupska?

- Na początku z perspektywy 16-latka wydawało mi się, że wszystko będzie pięknie. Z czasem zaczęły wychodzić rzeczy, z których nie zdawałem sobie sprawy. Trzeba było sobie ugotować obiad, wyprać rzeczy na trening i zadbać o samego siebie. Do dzisiaj mam pewne braki w takich sprawach. Nigdy nie powiem, że żałuję wyjazdu do Słupska. To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Spędziłem tam sześć lat. Skończyłem szkołę. Poznałem wielu bardzo dobrych zawodników. Współpracowałem z wieloma trenerami.

Interesował się pan tym, co działo się w ostatnim sezonie w Słupsku? Czarni mieli wielkie kłopoty finansowe i ostatecznie klub wycofał się w połowie rozgrywek z EBL.

- Mam tam wielu znajomych, więc mam jakieś wieści. Jest duże prawdopodobieństwo, że zespół w tym roku będzie występował w I lidze. Trochę przykro, że tak to się skończyło. Słupsk był moim zdaniem najjaśniejszym punktem na mapie koszykarskiej Polski. Świetni kibice, ludzie, atmosfera, miasto. W moim ostatnim sezonie zdobywaliśmy tam brązowy medal. Też miałem w tym udział. To jest nieporównywalna radość, wielkie zainteresowanie koszykówką. Wszyscy, którzy interesują się koszykówką pewnie bardzo kibicują temu miastu żeby jak najszybciej powróciło do ekstraklasy. Przez ponad dekadę ten zespół nadawał kolorytu tej lidze i odnosił bardzo duże sukcesy.

Koniec części pierwszej. Zapraszamy na część drugą, a w niej między innymi o gotowaniu, planach na wakacje oraz zainteresowaniach innymi dyscyplinami sportu.

Wywiad przeprowadzili Dariusz Górski i Patryk Neumann

 
Zapisz się do newslettera:
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach marketingu usług i produktów partnerów właściciela serwisów.
Retro Gaming w SCN FILARY. Fotorelacja