Zaczęła koncertować w wieku sześciu lat. Zawsze po szkole, o tej samej porze, w wyznaczonym miejscu — pierwsze piętro dziewięciopiętrowego bloku typu Leningrad. Odsłaniała firankę, która była jej kurtyną i stawała w oknie, które inscenizowało scenę. Następnie włączała magnetofon, wtedy jeszcze szpulowy, wyposażony w mikrofon i śpiewała, często nie znając tekstu. Ania Zięba wymyślała go na bieżąco, aby tylko śpiewać dla przechodzących tuż pod jej balkonem pieszych, których uważała za swoich pierwszych słuchaczy.
Jest początek lat 90. — czas rozkwitu i wyraźnego oddechu. W Polsce wówczas trwają przemiany ustrojowe; do Warszawy z wizytą przyjeżdża prezydent USA Ronald Reagan; a Krystyna Janda otrzymuje nagrodę dla najlepszej aktorki na festiwalu filmowym w Cannes za film „Przesłuchanie”, który przez całą poprzednią dekadę był wstrzymany przez cenzurę. Światowa królowa popu właśnie przeżywa swój okres świetności — w domu każdej nastolatki magnetofon na okrągło odtwarza jej nową piosenkę, która pozwala poczuć się gwiazdą. To w „Vogue” Madonna śpiewa: „All you need is your own imagination So use it” — „Wszystko, czego potrzebujesz to własna wyobraźnia, więc używaj jej”. Ania Zięba ma wówczas 15 lat, twórczą wyobraźnię, wielkie marzenia i własne zasady — nie podąża za szerzącym się popowym trendem muzycznym, gra rocka w swoim stylu. Razem z kolegami z osiedla zakłada zespół o nazwie „PLUM KING”. Jego założyciele są młodzi i szaleńczo zakochani w dobrej muzyce, grają utwory Lady Pank, a także piszą własne teksty. Próby ich kawałków odbywają się w kościele.
Poczuj rytm
Gdy miała 7 lat, mama zapisała ją do szkolnego chóru i na gimnastykę artystyczną. Powodem tej decyzji było energiczne uosobienie Ani — jako mała dziewczynka była dzieckiem odważnym i bardzo ruchliwym, wszędzie było jej pełno. Zajęcia gimnastyki odbywały się cztery razy w tygodniu i nie należały do najłatwiejszych. Prowadziła je trenerka o ciepłym, a zarazem wyraźnym uosobieniu — Pani Sabina. Mistrzyni gimnastyki wymagała od swojej grupy stałego doskonalenia umiejętności i coraz większej precyzji, a szczególną uwagę zwracała na detale. Ćwiczenia gimnastyczne odbywały się przy stałym akompaniamencie pianina, na którym grał syn Pani Sabiny — Krzysztof. Z tym wówczas początkującym aktorem zaprzyjaźniła się Ania. Utrzymują kontakt do dziś. Przez sześć następnych lat Ania regularnie chodziła do chóru i do sali gimnastycznej, gdzie dorastała, poznawała siebie, a przy tym zdobywała cenne umiejętności — poczuła rytm taneczny i opanowała występy przed szerszą publicznością do perfekcji. Zdobyty tam talent miał jednak zaowocować znacznie później. Podczas trwania przesłuchań, do spektaklu pt.: „Diabły polskie” w reżyserii Adama Opatowicza, Ania zachwyciła jurorów swoim wokalem i umiejętnościami tanecznymi — dostała rolę drugoplanową, którą ostatecznie musiała odrzucić z powodu podjętej nauki na wydziale farmacji.
Najedź na dowolną grafikę, kliknij i powiększ
„Prawdą jest, że zawsze marzyłam o szkole aktorskiej, lecz ostatecznie wybrałam wydział farmacji, a potem kosmetologii. Myślę, że na tamtym etapie zabrakło mi już odwagi. Moja młodość to przełom lat 80. i 90. Był to trudny czas, który zbytnio nikogo nie rozpieszczał, moich rodziców też. Chciałam mieć stabilny zawód” — wspomina Ania Zięba.
Daj sobie szansę na sukces
W 1994 roku za namową koleżanek i kolegów pojechała do Warszawy na casting do programu „Szansa na sukces”, który przeszła i tym samym mogła swój talent zaprezentować w jednym z odcinków emitowanych w telewizji. Również go wygrała. Zaśpiewała piosenkę „Batumi” autorstwa Filipinek — szczecińskiego zespołu wokalnego. Jej występ okazał się tak spektakularny, że nawet przed szklanym ekranem telewizora zdołał nie tylko oczarować, ale i intensywnie zapaść w pamięci jednej z wykładowczyń ze studium farmaceutycznego. Profesorka chemii potraktowała Anię ulgowo na następnym zaliczeniu. Wstawiła jej trójkę. Spełnionej wokalnie studentce udało się zdać z chemii leków — z przedmiotu, którego nigdy nie lubiła.
Być jak feniks
Gdy Ania Zięba została mamą dwojga ukochanych dzieci — Malwiny i Bartosza, brakowało jej czasu na niemal wszystko. Pragnęła, aby doba trwała znacznie dłużej. Z racji dodatkowych obowiązków zmuszona była chwilowo odłożyć śpiewanie, lecz całkowicie nie zrezygnowała ze swojej pasji. Muzyka była nadal żywo obecna w jej życiu. Ania wciąż miała świetny gust, słuchała utworów z wysmakowanym tekstem. Do tych napisanych idealnie według niej należą m.in. piosenki Grażyny Łobaczewskiej, Krystyny Prońko, Edyty Geppert czy Ani Dąbrowskiej. Właśnie te wokalistyki były i są dla niej wyznacznikiem polskiej muzyki, a także ogromną inspiracją. Po wielu latach, w wieku 45 lat, Ania postanowiła wrócić do występowania na scenie, gdyż jak sama twierdzi: „Spełnione marzenia nie mają ceny”. Tym razem wróciła odmieniona, dojrzalsza — utwory rockowe zmieniła na te jazzowo-swingowe. Już nie śpiewała kawałków zespołu Lady Pank, w zamian sięgała po czarującego Franka Sinatrę, optymistycznego Luisa Armstronga oraz disneyowską Peggy Lee. Wtedy też zrozumiała, że występując trzydzieści lat wcześniej w zespole rockowym, wcale nie miała w sobie rockowego brzmienia.
„Pamiętam, że wtedy pomyślałam sobie: Ania, przecież twój głos się kompletnie nie nadawał do zespołu rockowego, a razem z chłopakami założyłaś go (śmiech). Teraz gdy to wspominam, myślę, że nie to czy się nadajemy, czy też nie było dla nas istotne w tamtym czasie. My po prostu chcieliśmy grać, to się dla nas liczyło” — wyznaje.
Julia Zygmuntowicz doskonali swój warsztat dziennikarski w Pracowni Lokalności i Dziennikarstwa w Stargardzkim Centrum Kultury pod okiem Aleksandry Zalewskiej-Stankiewicz.
Korzystając z gościnności naszego portalu, który w swojej misji ma promocję młodych talentów, publikuje na nim swoje artykuły.