Materiał sponsorowany
Beniaminek przegrał z Kingiem Szczecin 64:95. Goście chcą w tym sezonie powalczyć o medale i rozgrywki rozpoczęli od bardzo mocnego uderzenia.
Koszykarskie święto i wielkie wyczekiwanie na pierwszy po 14 latach mecz Spójni Stargard na najwyższym poziomie. Nie da się tego w obiektywny sposób ocenić, ale z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że ta atmosfera przytłoczyła zespół. Więcej o faktycznej sile drużyny powie kolejny pojedynek z Treflem Sopot (14 października w Stargardzie). W sobotę jednak Spójnia zderzyła się ze ścianą. Ten mecz wyglądał zupełnie inaczej niż ostatnie przedsezonowe spotkania.
Częściowo był podobny do turniejowego pojedynku Spójni z Kingiem. Z tą różnicą, że tym razem goście nie mieli żadnych problemów z rozmontowywaniem obrony Spójni. Dobrze nastawili też celowniki. W całym spotkaniu trafili 57% rzutów z gry w tym 9/18 z dystansu. Spójnia zaczęła tak, jak często rozpoczynała mecze w I lidze. Później musiała odrabiać straty, ale na tym poziomie trener Krzysztof Koziorowicz nie ma zespołu, który w starciu z tak wymagającym przeciwnikiem mógłby jeszcze wrócić do gry o zwycięstwo.
Bilans pierwszej kwarty był fatalny. Spójnia przegrywała 7:22. Raziła nieskuteczność - zaledwie 3/15 celnych prób z gry i same pudła za linią 6,75 metra. Druga część była o tyle lepsza, że w tym fragmencie udało się toczyć wyrównaną walkę. Nadal jednak ze wskazaniem na drużynę wilków morskich. Biało-bordowi poprawili się trafiając 9/14 rzutów z gry, ale po 20 minutach mieli nadal czyste konto po stronie rzuconych trójek - 0/10.
Po zmianie stron niemoc przełamał Anthony Hickey. Spójnia miała w drugiej połowie lepszy bilans prób z dystansu - 4/10, ale trzy trafienia to dzieło amerykańskiego rozgrywającego. Był to zdecydowanie najlepszy koszykarz Spójni. Jego szybkość wnosiła wiele dobrego. Ostatecznie zdobył 21 punktów. Jedyne, czego brakowało to podań pod kosz do Alberta Owensa. Center oddał tylko jeden - niecelny - rzut.
Początek trzeciej kwarty nie wskazywał na totalną katastrofę (13:28). W kolejnych minutach atak jednak ponownie się zaciął. Brakowało nie tylko skuteczności, ale też sposobu na rozmontowanie obrony Kinga. Wilki nie miały takich problemów i regularnie umieszczali piłki w koszu. Grupa szczecińskich kibiców miała tego dnia sporo powodów do radości fetując kolejne udane akcje po obu stronach parkietu. Stargardzkich fanów również trzeba docenić, że ich zapał do końca nie zgasł. Dzięki temu, choć na parkiecie nie było żadnych emocji, to atmosfera derbów była kapitalna. Zachwycony był goszczący na meczu prezes Energa Basket Ligi, Radosław Piesiewicz.
Czwarta kwarta na remis, ale to zaciemnia przebieg spotkania. Spójnia dopiero w końcówce podreperowała wynik i indywidualne statystyki. Ostateczny rezultat (64:95) jest bardzo wysoki, ale trzeba wspomnieć, że w pewnym momencie było jeszcze gorzej, bo goście prowadzili nawet 80:39. W tym meczu oprócz skuteczności było kilka potężnych różnic pomiędzy drużynami. King wyraźnie wygrał zbiórkę (38:22), choć do przerwy było tylko 16:15 w tym elemencie. Sporo więcej punktów dała szczecińska ławka - 44:20. Bardzo dobre zawody grali Paweł Kikowski (21 punktów w tym 4/5 za trzy), Tauras Jogela, Martynas Paliukenas (11 punktów i dziewięć zbiórek), Jakub Schenk i Kaspars Vecvagars. Spójni brakowało atutów. Oprócz Hickey’a dwucyfrowy dorobek miał Piotr Pamuła, który zdobył 16 oczek, ale większość w końcówce. Dobrą zmianę dał Wojciech Fraś.
Spójnia Stargard - King Szczecin 64:95 (7:22, 19:20, 13:28, 25:25)
Spójnia: Anthony Hickey 21, Piotr Pamuła 16, Wojciech Fraś 8, Nick Madray 6, Marcin Dymała 5, Dawid Bręk 3, Byron Wesley 3, Hubert Pabian 2, Konrad Koziorowicz 0, Albert Owens 0, Maciej Raczyński 0.
King: Paweł Kikowski 21, Tauras Jogela 20, Jakub Schenk 13, Martynas Paliukenas 11, Kaspars Vecvagars 10, Mateusz Bartosz 9, Łukasz Diduszko 5, Martynas Sajus 4, Darrell Harris 2, Maciej Majcherek 0.
Koszykarskie święto i wielkie wyczekiwanie na pierwszy po 14 latach mecz Spójni Stargard na najwyższym poziomie. Nie da się tego w obiektywny sposób ocenić, ale z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że ta atmosfera przytłoczyła zespół. Więcej o faktycznej sile drużyny powie kolejny pojedynek z Treflem Sopot (14 października w Stargardzie). W sobotę jednak Spójnia zderzyła się ze ścianą. Ten mecz wyglądał zupełnie inaczej niż ostatnie przedsezonowe spotkania.
Częściowo był podobny do turniejowego pojedynku Spójni z Kingiem. Z tą różnicą, że tym razem goście nie mieli żadnych problemów z rozmontowywaniem obrony Spójni. Dobrze nastawili też celowniki. W całym spotkaniu trafili 57% rzutów z gry w tym 9/18 z dystansu. Spójnia zaczęła tak, jak często rozpoczynała mecze w I lidze. Później musiała odrabiać straty, ale na tym poziomie trener Krzysztof Koziorowicz nie ma zespołu, który w starciu z tak wymagającym przeciwnikiem mógłby jeszcze wrócić do gry o zwycięstwo.
Bilans pierwszej kwarty był fatalny. Spójnia przegrywała 7:22. Raziła nieskuteczność - zaledwie 3/15 celnych prób z gry i same pudła za linią 6,75 metra. Druga część była o tyle lepsza, że w tym fragmencie udało się toczyć wyrównaną walkę. Nadal jednak ze wskazaniem na drużynę wilków morskich. Biało-bordowi poprawili się trafiając 9/14 rzutów z gry, ale po 20 minutach mieli nadal czyste konto po stronie rzuconych trójek - 0/10.
Po zmianie stron niemoc przełamał Anthony Hickey. Spójnia miała w drugiej połowie lepszy bilans prób z dystansu - 4/10, ale trzy trafienia to dzieło amerykańskiego rozgrywającego. Był to zdecydowanie najlepszy koszykarz Spójni. Jego szybkość wnosiła wiele dobrego. Ostatecznie zdobył 21 punktów. Jedyne, czego brakowało to podań pod kosz do Alberta Owensa. Center oddał tylko jeden - niecelny - rzut.
Początek trzeciej kwarty nie wskazywał na totalną katastrofę (13:28). W kolejnych minutach atak jednak ponownie się zaciął. Brakowało nie tylko skuteczności, ale też sposobu na rozmontowanie obrony Kinga. Wilki nie miały takich problemów i regularnie umieszczali piłki w koszu. Grupa szczecińskich kibiców miała tego dnia sporo powodów do radości fetując kolejne udane akcje po obu stronach parkietu. Stargardzkich fanów również trzeba docenić, że ich zapał do końca nie zgasł. Dzięki temu, choć na parkiecie nie było żadnych emocji, to atmosfera derbów była kapitalna. Zachwycony był goszczący na meczu prezes Energa Basket Ligi, Radosław Piesiewicz.
Czwarta kwarta na remis, ale to zaciemnia przebieg spotkania. Spójnia dopiero w końcówce podreperowała wynik i indywidualne statystyki. Ostateczny rezultat (64:95) jest bardzo wysoki, ale trzeba wspomnieć, że w pewnym momencie było jeszcze gorzej, bo goście prowadzili nawet 80:39. W tym meczu oprócz skuteczności było kilka potężnych różnic pomiędzy drużynami. King wyraźnie wygrał zbiórkę (38:22), choć do przerwy było tylko 16:15 w tym elemencie. Sporo więcej punktów dała szczecińska ławka - 44:20. Bardzo dobre zawody grali Paweł Kikowski (21 punktów w tym 4/5 za trzy), Tauras Jogela, Martynas Paliukenas (11 punktów i dziewięć zbiórek), Jakub Schenk i Kaspars Vecvagars. Spójni brakowało atutów. Oprócz Hickey’a dwucyfrowy dorobek miał Piotr Pamuła, który zdobył 16 oczek, ale większość w końcówce. Dobrą zmianę dał Wojciech Fraś.
Spójnia Stargard - King Szczecin 64:95 (7:22, 19:20, 13:28, 25:25)
Spójnia: Anthony Hickey 21, Piotr Pamuła 16, Wojciech Fraś 8, Nick Madray 6, Marcin Dymała 5, Dawid Bręk 3, Byron Wesley 3, Hubert Pabian 2, Konrad Koziorowicz 0, Albert Owens 0, Maciej Raczyński 0.
King: Paweł Kikowski 21, Tauras Jogela 20, Jakub Schenk 13, Martynas Paliukenas 11, Kaspars Vecvagars 10, Mateusz Bartosz 9, Łukasz Diduszko 5, Martynas Sajus 4, Darrell Harris 2, Maciej Majcherek 0.
Zapraszamy do galerii zdjęć: tutaj
i obejrzenia video:
i obejrzenia video: