Krzysztof Spór pochodzi z Nowogardu, gdzie światowe produkcje filmowe docierały z dwuletnim opóźnieniem, a jedyne kino w mieście było jego bramą do hollywoodzkich produkcji. W domu oglądał stare filmy na kasetach wideo, które później recenzował w szkolnej gazetce w Szczecinie, dzieląc się swoją pasją do kina. Dziś, jako dyrektor artystyczny Festiwalu „Lato z Muzami” i Kina Pionier, oraz laureat Nagrody im. Jana Machulskiego, jest jednym z czołowych propagatorów polskiego kina. W rozmowie dzieli się swoimi przemyśleniami na temat przyszłości kinematografii w Polsce oraz wspomina przełomowe momenty swojej kariery dziennikarskiej.
Julia Zygmuntowicz: W szkole średniej w Szczecinie zaprezentował Pan swoje pierwsze recenzje. Czy pamięta je Pan?
Krzysztof Spór: Tak, pamiętam doskonale, udostępniono mi wtedy na ścianie szkolnego korytarza specjalną gablotę, gdzie powieszono te dwie pierwsze moje recenzje. Teksty, które wtedy napisałem, dotyczyły filmów, które do dziś uważam za arcydzieła i kluczowe dla mojego filmowego kanonu. Pierwszy z nich to „Koyaanisqatsi” – klasyk kina dokumentalnego z lat 80., który ukazuje relację człowieka z przyrodą i wpływ naszej cywilizacji na otaczający nas świat. To niezwykle ważny film, który otwiera oczy na wiele spraw. Tytuł pochodzi z języka Indian Hopi i oznacza „życie w biegu, w szybkości”. Film jest zrealizowany w sposób niezwykle oryginalny. Drugim było „Imperium słońca” w reżyserii Stevena Spielberga. Ta produkcja wywarła ogromny wpływ na mnie i na moje spojrzenie na kino. W tamtym okresie obejrzałem wiele filmów, które na stałe wpisały się w mój prywatny kanon, takich jak „Ostatni Cesarz”, „Cinema Paradiso”, „Uczta Babette”, czy „Willow”. Były to produkcje, które kształtowały moją wrażliwość i gust filmowy.
Co odegrało ważną rolę w Pana edukacji filmowej?
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych brałem udział w legendarnych ogólnopolskich Konfrontacjach Filmowych – corocznych przeglądach najlepszych filmów festiwalowych. Były one organizowane w dużych miastach. Dzięki nim mogłem w krótkim czasie obejrzeć mnóstwo świetnych produkcji. Były to prawdziwe lekcje kina. Szczególne miejsce w mojej edukacji filmowej zajmował też DKF (Dyskusyjny Klub Filmowy) w Szczecinie, prowadzony przez Dolanda Paszkiewicza w Klubie Kontrasty. Pamiętam też filmowe spotkania w Klubie Trans, tworzone tam przez pasjonatów filmowych. Po prostu cały czas oglądałem filmy, w kinie, na kasetach, w telewizji.
Co w młodości oznaczało dla Pana kino?
Kino zawsze było dla mnie sposobem na ucieczkę w odległe światy – w kosmos, dżungle czy na wielkie morza. Kino to dla mnie od początku filmowe emocje, ważne opowieści, niezwykli ludzie, znaczące zdarzenia z historii i teraźniejszości. Do dziś lubię różnorodność w kinie, kino gatunków, ale też te głębokie wypowiedzi artystyczne, kino dokumentalne czy pochodzące z różnych zakątków świata. Przestrzeń filmowa jest bardzo szeroka, nieustająco ją odkrywam.
Prowadził Pan jeden z pierwszych portali filmowych w Polsce. Jakie wyzwania wiązały się z prowadzeniem portalu Stopklatka.pl?
Prowadzenie portalu Stopklatka.pl wiązało się z wieloma wyzwaniami, szczególnie w czasach, gdy internet dopiero zaczynał się rozwijać. Zaczynaliśmy jako audycja w Radiu ABC w Szczecinie, a potem przenieśliśmy się do internetu, ale to bardzo długa opowieść, z wieloma ważnymi osobami poznanymi po drodze, ważnymi wydarzeniami i wyzwaniami. Tworzenie portalu internetowego wiązało się z ryzykiem, bo idąc za głosem serca, porzuciliśmy dotychczasowe, stabilne zawody. Profesjonalizacja Stopklatki nastąpiła w 2000 roku, kiedy internet przeżywał prawdziwy boom. Pozyskaliśmy sponsorów, a Microsoft umieścił nas wśród swoich złotych kanałów, co było ogromnym wyróżnieniem. Mimo trudności czuliśmy, że nasza praca miała duże znaczenie dla rozwoju polskiej kultury filmowej w internecie.
Dobry film – co to właściwie znaczy? Jak można to określić w czasach, gdy mamy przesyt treści?
„Dobry film” dla mnie to taki, który wywołuje emocje – wzruszenie, strach, zachwyt, czy refleksję. Kino ma niezwykłą moc wywoływania odczuć, które sprawiają, że film zostaje z nami na dłużej. To bardzo szerokie pojęcie, bo każdy zapewne nieco inaczej definiuje to określenie. Jako selekcjoner staram się być uczciwy – wybieram zarówno filmy, które mi się podobają, jak i te, które mogą znaleźć odbiorców, nawet jeśli nie do końca odpowiadają moim preferencjom. Oceniam je szczerze, niezależnie od opinii tłumu. Zachęcam widzów, by konfrontowali moje opinie z własnym odbiorem, bo kino to subiektywna sztuka. Dla mnie dobry film to taki, który porusza, inspiruje lub po prostu daje przyjemność. Każdy widz powinien odkrywać, co oznacza dla niego „dobry film”.
Czy udaje się Panu zachować obiektywizm, podczas recenzji produkcji ulubionych twórców?
Zachowanie pełnej obiektywności w dziennikarstwie filmowym jest trudne, szczególnie gdy ma się swoje sympatie do określonych gatunków czy twórców. Staram się być obiektywny, oceniając filmy z różnych perspektyw, ale czasem moje preferencje mogą wpłynąć na ocenę. Zawsze jednak mówię, czy piszę, to „mój wybór” i „moja ocena”. Mam „taryfę ulgową” dla twórców, których cenię, ale jeśli film jest słaby, nie waham się go skrytykować. Obecnie unikam twardych i bezwzględnych opinii, a skupiam się na tym, by ocenić i przybliżyć film widzowi.
Od tego roku pełni Pan funkcję dyrektora artystycznego w Kinie Pionier 1907 w Szczecinie. Co to osobiście oznacza dla Pana?
Podjęcie współpracy z Kinem Pionier 1907 to dla mnie ogromny zaszczyt, ponieważ jest to jedno z najstarszych kin na świecie, działające nieprzerwanie od 1907 roku, mimo wielu trudnych wydarzeń historycznych. Władze Szczecina kupiły w grudniu 2023 roku to kino od prywatnego właściciela i postanowiły zachować je dla społeczności miasta i gości do niego przybywających. Zadanie zadbania o program Kina Pionier 1907 przypadło mojej osobie i jesteśmy na początku drogi, aby kino to zyskało należyte miejsce na kulturalnej mapie miasta i kraju.
Po pandemii sytuacja kin w Polsce i na świecie wydaje się niepewna.
Dziś kino, zwłaszcza studyjne, zmaga się z konkurencją serwisów streamingowych. Choć korzystam z tych platform, uważam, że kino wciąż ma do odegrania ważną rolę, oferując wyjątkowe doświadczenie wspólnego oglądania filmu, wspólnego go przeżywania. Naszym celem jest stworzenie kina, które wyróżnia się oryginalnością i jakością, oferując autorskie filmy, ale nie stronimy od kina popularnego o dobrej jakości. Mimo rosnącej popularności streamingu mam nadzieję, że publiczność wróci do kin, szukając unikalnych doświadczeń, które nie są dostępne w domu. Kino to inne przeżycie niż film na ekranie telewizora, laptopa czy telefonu – wspólne oglądanie na dużym ekranie ma swoją niezastąpioną wartość. Będę walczył o kino jako miejsce wspólnej celebracji, niezależnie od trudności.
Co jest dla Pana bardziej frustrujące? Film ze świetnym początkiem i kiepskim zakończeniem czy taki, który przez większość czasu jest nudny, ale kończy się rewelacyjnie?
Dla mnie ważniejsze jest, by film trzymał wysoki poziom przez całość, niż by miał świetny początek, a kiepskie zakończenie. Wolę, gdy od początku do końca wszystko zagra, choć czasami tak się nie zdarza. Jeśli film, mimo że w połowie mnie nie porywa, zakończy się czymś ważnym i poruszającym, to i tak uznam to za sukces. Kluczowe jest, by cała podróż filmowa dała satysfakcję. Jeśli film jest dobrze zrobiony, porusza emocje i ma głębię, to nawet jeśli nie ma klasycznego, hollywoodzkiego zakończenia, będę go traktował jako wartościowy. Z kolei filmy, które trzymają napięcie przez cały czas, jak 3,5 godzinny „The Brutalist”, to prawdziwe arcydzieła, które potrafią zachwycić i cieszę się, że ciągle powstają.
Gdyby miał Pan być bohaterem dowolnego filmu, to kim by Pan był?
Zdecydowanie wybrałbym Indianę Jonesa. Zawsze podziwiałem go za jego przygodowy styl życia – podróże, odkrywanie nowych, egzotycznych miejsc, a do tego za poczucie humoru i odwaga. Poza tym to fajny człowiek: potrafi się bić, dziewczyny go lubią, ma swoje problemy, nie jest doskonały, popełnia błędy, ale jego przygody (szczególnie w klasycznych i pierwszych filmach) są naprawdę fascynujące.
Czego Pan życzy miłośnikom kina w Nowym Roku?
W Nowym Roku życzę miłośnikom kina, aby uwierzyli w jego moc i częściej odwiedzali kina. Niech szukają w filmach niesamowitych opowieści, które będą ich rozwijać, zabiorą w niezwykłe podróże i dostarczą ważnych, wartościowych doświadczeń. Kino nie musi zmieniać świata, ale może dostarczać wielu pytań, które będą inspiracją do dalszych poszukiwań i refleksji. Ja sam ostatnio coraz częściej oglądam filmy dokumentalne, które pozwalają mi poszerzać wiedzę i spojrzeć na świat z innej perspektywy. Dobre dokumenty, szczególnie te polityczno-społeczne, stawiają trudne pytania i zmuszają do myślenia. Film, który ostatnio zrobił na mnie ogromne wrażenie, to „Nie chcemy innej ziemi” – o relacjach między Izraelem a Palestyną. To film, który otwiera oczy na trudną rzeczywistość tych ziem i pokazuje obie strony konfliktu, nie propagując żadnej z nich. Takie filmy, które zmuszają do rozmów i refleksji, są bardzo cenne i warto ich szukać. Życzę, aby w 2025 roku kino dawało nam głębsze zrozumienie świata, a historie, które oglądamy, zostawały z nami na dłużej, a nawet na zawsze.
Julia Zygmuntowicz doskonali swój warsztat dziennikarski w Pracowni Lokalności i Dziennikarstwa w Stargardzkim Centrum Kultury pod okiem Aleksandry Zalewskiej-Stankiewicz.
Korzystając z gościnności naszego portalu, który w swojej misji ma promocję młodych talentów, publikuje na nim swoje artykuły.