Wszystkie swoje myśli i spostrzeżenia przelewa na płótno. Symbole traktuje jak słowa, a kolory, których używa — jako odzwierciedlenie duszy i emocji. Jej obrazy mają jeden cel: skłaniać do refleksji. Razem z Żanetą Śniadek rozmawiamy o jej najnowszej wystawie, przebytej drodze artystycznej, a także o tym, co ceni najbardziej.
Żaneta Śniadek to ceniona stargardzianka i malarka. Od lat należy do Stargardzkiego Stowarzyszenia Miłośników Sztuk Plastycznych „Brama”. Na swoim koncie ma wiele udanych wystaw. Jedna z nich, zorganizowana w 2021 roku, prezentowała osiemnaście kobiet na czarnym tle. Przedstawione postacie zmagały się z rozmaitymi wyzwaniami XXI wieku. Wówczas artystka zilustrowała nie tylko wiele naszych codziennych trudności, ale także ukazała uniwersalne tematy, takie jak strata czy walka z chorobą. W swoich dziełach malarka chętnie używa artystycznej siły przekazu — nie boi się mówić o rzeczach ważnych. W 2019 roku, na jednym z obrazów przedstawiła swoje przemyślenia po tragicznym ataku na prezydenta Gdańska — Pawła Adamowicza. Jej obrazy są pełne wrażliwości i otwartości. Jak sama mówi, to właśnie ludzie fascynują ją najbardziej.
Julia Zygmuntowicz: Twoja najnowsza wystawa, zatytułowana „Kolory”, jest prezentowana w Galerii Handlowej Starówka do końca tego roku. Żaneto, zacznijmy od początku. Powiedziałaś, że proces twórczy Twoich obrazów to swego rodzaju eksperyment z kolorami. Co dokładnie miałaś na myśli?
Żaneta Śniadek: Podczas pracy nad tą wystawą, na początku namalowałam tło – bez konkretnego pomysłu, co dalej się na nim pojawi. Wiedziałam jedynie, że motywem przewodnim tego projektu będą kolory – wszystkie, jakie tylko możemy sobie wyobrazić. Dopiero następnie, na każdym kolorze powstawał obraz. To był taki intuicyjny eksperyment. Kolor mnie prowadził i pokazywał, co stworzyć dalej.
Czyli każdy kolor inspirował Cię inaczej?
Dokładnie! Na przykład żółty kojarzył mi się z naturą, więc dodawałam więcej zieleni. Pomarańczowy natomiast przyniósł abstrakcję – mosty, chmury. To elementy, które można interpretować na różne sposoby. Czerwony to z kolei kolor miłości, dlatego powstała kobieta – pełna emocji i symboliki.
Fascynujące, jak każdy kolor potrafi inspirować. Który z Twoich obrazów jest dla Ciebie wyjątkowy?
Trudne pytanie, bo każdy obraz ma w sobie coś unikalnego. Ale jeden, ten pierwszy z symboliką, ma szczególne miejsce w moim sercu. Pokazałam go po raz pierwszy na Art Festiwalu w 2017 roku. Ludzie różnie go interpretowali, niektórzy nawet płakali. Było w nim coś, co poruszało. Przekaz zna tylko kilka osób z mojego bliskiego grona, ale dla innych pozostawiam miejsce na własne interpretacje.
Czy Twoje obrazy są w jakiś sposób powiązane z Twoimi emocjami i przeżyciami?
Bardzo. To, co przeżywam, przelewam na płótno. Każdy obraz to taka forma pamiętnika, autorefleksji, czasami nawet terapii. W każdym dziele można znaleźć ślady tego, co działo się w moim życiu w danym momencie.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z malarstwem?
Zaczęłam jako mała dziewczynka – rysowałam, malowałam kredkami i farbami. Moja fascynacja surrealizmem i realizmem przyszła z czasem. W dzieciństwie zobaczyłam obrazy Beksińskiego i Salvadora Dalí – ich niezwykłość mnie zafascynowała. Pamiętam, jak analizowałam każdy szczegół tych obrazów, wyobrażając sobie, jak wygląda ten dziwny, surrealistyczny świat.
Twoje obrazy łączą surrealizm z realizmem. Jak to wygląda w praktyce?
Przedstawiam symbolikę w sposób realistyczny. Nie deformuję postaci ani przedmiotów – wolę przekazywać emocje i treści w sposób bliższy rzeczywistości, ale nadal otulony aurą surrealizmu.
A co z techniką? Zaczynałaś od akrylu, prawda?
Tak, akryl był moim pierwszym wyborem, bo malowałam w domu, a te farby są mniej intensywne zapachowo. Z czasem przeszłam na olej, który pozwala na głębsze przejścia kolorów i większą plastyczność. Teraz mieszam techniki – zimą często wracam do akryli, bo oleje wymagają dobrze wentylowanych pomieszczeń.
Czy kiedykolwiek próbowałaś malować swoje sny?
Raczej nie. Moje sny są tak dziwne, że lepiej ich nie malować! (śmiech). Ale proces twórczy działa podobnie – różne pomysły, kolory, faktury rodzą się w mojej głowie przez długi czas. Zdarza się, że dopiero w nocy przychodzi mi konkretna wizja, którą szybko szkicuję, żeby nie zapomnieć.
Na swoim koncie masz blisko dwadzieścia wystaw. Która była dla Ciebie najważniejsza?
Jedną z najważniejszych była moja indywidualna wystawa w Bramie Wołowej. To było około cztery lata temu. Przedstawiłam wtedy cykl „Kobiety na czarnym tle” – różne emocje, sytuacje, przekazy. Było to dla mnie duże przeżycie, bo pojawili się znajomi, rodzina, artyści ze Stargardu.
Co najbardziej cenisz w swojej twórczości?
To, że moje obrazy trafiają do ludzi w różnych momentach ich życia. Każdy znajduje w nich coś innego, a moje prace czekają na swoich odbiorców. Maluję z pasji i emocji – to jest dla mnie najważniejsze.
Julia Zygmuntowicz doskonali swój warsztat dziennikarski w Pracowni Lokalności i Dziennikarstwa w Stargardzkim Centrum Kultury pod okiem Aleksandry Zalewskiej-Stankiewicz.
Korzystając z gościnności naszego portalu, który w swojej misji ma promocję młodych talentów, publikuje na nim swoje artykuły.