Latem zamienił Enea Stelmet Zastal na PGE Spójnię. W czwartkowym meczu już w Biało-Bordowych barwach zmierzył się ze swoim poprzednim zespołem. Dla Sebastiana Kowalczyka powrót do hali CRS nie był udany, bo stargardzka drużyna przegrała 93:105.
- Gratulacje dla zespołu gospodarzy. Zasłużone zwycięstwo. Straciliśmy 105 punktów, więc nie ma tu dużej filozofii. Musimy zacząć każde spotkanie od obrony i to jest podstawa. Gdzieś były zrywy w drugiej połowie, ale też myślę, że wszystkie siły były zostawione, że w czwartej kwarcie człapaliśmy też do obrony i na pewno tak nie możemy zacząć spotkania - analizował Sebastian Kowalczyk na konferencji prasowej.
Ostro grę w obronie stargardzkiej drużyny podsumował również w pomeczowym wywiadzie. - Gdzie podziała się wasza obrona - zapytała reporterka Polsatu Agnieszka Łapacz.
- Bardzo dobre pytanie. Może głowami byliśmy już przy wigilijnym stole, ale w obronie nic nam nie wychodziło. Nie mówię tylko o otwarciu strzelców za trzy punkty, ale również strefa podkoszowa, gdzie mieliśmy podstawowy problem z odróżnieniem, która ręka jest prawa, a która lewa. Nasza obrona nie istniała - nie gryzł się w język koszykarz, który na parkiecie spędził prawie 12 minut. W tym czasie zdobył pięć punktów, ale trafił tylko 1/5 prób z gry.
W trzeciej kwarcie PGE Spójnia odrobiła prawie wszystkie straty, niwelując różnicę z 22 do trzech punktów. Wielki powrót jednak się nie udał, a gospodarze nawet na moment nie stracili prowadzenia.
- Bardzo ciężko wrócić z -20, choć jest to możliwe teraz w nowoczesnej koszykówce, gdzie akcje są szybsze. Była szansa powrotu, ale myślę, że zostawiliśmy też wszystkie siły, bo później już wyglądaliśmy tak, że człapaliśmy, wracając do obrony i niestety nie udało się wrócić do gry - podsumował rozgrywający PGE Spójni Stargard.
Materiał sponsorowany