Dzisiaj jest: 29.3.2024, imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona

Bistro z sercem na talerzu

Dodano: 2 lata temu Autor:
Redakcja poleca!

?Ugodowy, dobry, sprawiedliwy. Można się z nim dogadać. Jest wielozadaniowcem. Widać go wszędzie. Nie czeka aż zrobi się samo. Pomaga w kuchni, przyjmuje zamówienia, jeździ po towar.

Bistro z sercem na talerzu

„Ugodowy, dobry, sprawiedliwy. Można się z nim dogadać. Jest wielozadaniowcem. Widać go wszędzie. Nie czeka aż zrobi się samo. Pomaga w kuchni, przyjmuje zamówienia, jeździ po towar. Szef z prawdziwego zdarzenia. W dodatku pomocny i pełen zrozumienia dla naszej pracy”. Tak o swoim pracodawcy mówią Patrycja i Nikola - pracownice Krzysztofa Sobonia z „Bistro na talerzu”. 

B.Ł - Uważa się Pan za dobrego szefa?
K.S - O to należałoby chyba zapytać moich pracowników. Trudno mi się oceniać. Najgorszy chyba nie jestem (śmiech).

B.Ł - Ależ ja zapytałam! Wystawili Panu taką laurkę, że aż trudno uwierzyć (śmiech).
K.S - To bardzo miłe, ale nie uważam się za wybitnego szefa. Staram się słuchać i rozmawiać z moim zespołem jak najczęściej. Wiem, że bez nich moja firma nie mogłaby istnieć. To dzięki tym 9 - ciu osobom mogę rozwijać firmę.

B.Ł - Kiedy rozpoczęła się Pana przygoda z gastronomią?
K.S - W 2013 roku. Zacząłem od gastronomii na dworcu, potem była pierogarnia na Chrobrego a po kilku latach zawitałem na Wyszyńskiego. 

B.Ł - Skąd zamiłowanie do karmienia ludzi?  
K.S - Choć nie mam wykształcenia gastronomicznego, to zawsze ciągnęło mnie do takiej właśnie branży. Robiłem w życiu różne rzeczy, ale najlepiej czuję się w kuchni. Lubię zadowolonych klientów. Takich, którym nasze jedzenie smakuje i którzy do nas wracają. Mają swoje ulubione dania, pytają o konkretne potrawy i dla nich właśnie przychodzą.
 
B.Ł -  Jak połączyć dobrą jakość z niewygórowaną ceną? Czy to możliwe w tych trudnych czasach?
K.S - Jesteśmy najlepszym dowodem na to, że można. Przede wszystkim postawiliśmy na kuchnię polską. Mamy kotlety schabowe i dobre ziemniaki. To najważniejsze (śmiech). Polacy lubią kuchnię, którą pamietają z domów rodzinnych. W naszej karcie nie ma krewetek czy polędwicy z argentyńskiej wołowiny, za to zawsze znajdzie się dobry gulasz, panierowane filety, placki czy kotlet schabowy o którym już mówiłem. Mamy też coś dla wielbicieli pierogów. Są ruskie, ukraińskie, z mięsem i takie podawane na słodko. 

B.Ł - Jacy klienci najczęściej odwiedzają „Bisto na talerzu”?
K.S - Często są to młodzi, zapracowani ludzie, którzy nie mają czasu na kucharzenie. Równie chętnie odwiedzają nas ludzie starsi, którym nie chce się gotować tylko dla siebie. Cieszę się, że mamy grono stałych klientów, którzy pojawiają się kilka razy w tygodniu. To oznacza, że są zadowoleni.

B.Ł - Ile trzeba wydać, żeby być zadowolonym i najedzonym (śmiech)?
K.S - Około 20 złotych. Tyle kosztuje grillowany filet z kurczaka i  kopytka z sosem mięsnym. Najdroższy obiad to 25 złotych. To chyba nie jest zbyt wygórowana cena, biorąc pod uwagę dzisiejszą drożyznę. 

B.Ł - „Bistro na talerzu” serwuje tylko dania obiadowe?
K.S - Zaczynamy dzień od dań śniadaniowych, ponieważ otwieramy się już o 8.00 rano. O tej porze można zjeść dobrą jajecznicę, naleśniki, omlety i smażoną kiełbaskę. Każdy znajdzie coś dla siebie. Potem, aż do 19.00 zapraszamy na dania obiadowe.

B.Ł - „Bistro na talerzu” wciąż się rozwija. To nie tylko zmiany w karcie dań, ale również kolejne realizowane projekty.
K.S - To prawda. Nie spoczywamy na laurach i wciąż próbujemy nowych rzeczy. W byłym pubie „Camelot”, który znajduje się tuż pod „Bistro” organizujemy imprezy okolicznościowe. Urodziny, imieniny i nieduże wesela. Zapewniamy catering, miłe wnętrze i dobrą muzykę. Wszystko za 180 złotych od osoby (śmiech).
 
B.Ł - Mamy więc „Bistro na talerzu”, organizację imprez okolicznościowych i hostel, który znajduje się piętro wyżej. Można powiedzieć, że zajął Pan cały budynek.
K.S - Hostel działa od 2 miesięcy. W pokojach na wynajem zamieszkują pracownicy, którzy przyjechali do pracy w Stargardzie. Najczęściej z bardzo odległych zakątków Polski. W tej chwili mieszka tam około 40 osób. 

B.Ł - To wyłącznie pracownicy stargardzkich firm?
K.S - Nie tylko. W hostelu zakwaterowane są również rodziny z Ukrainy. Mamy z dziećmi. Ci, którzy uciekali przed wojną. 

B.Ł - Od samego początku wojny w Ukrainie włączył się Pan czynnie w pomoc dla uchodźców. Daje Pan schronienie, wyżywienie i pomaga na wiele innych sposobów. Skąd taka potrzeba?
K.S - Nie sądzę, żebym robił coś wyjątkowego. Pomoc w tak trudnej dla Ukraińców sytuacji wydaje mi się być rzeczą naturalną. Robię to, co umiem najlepiej i wspieram tyle, ile mogę. Sam mam dwójkę dzieci i los tych najmłodszych wzrusza mnie najbardziej. Maluchom trzeba okazywać serce i pokazywać, że świat nie do końca jest zły. Tak właśnie widzę swoją rolę. 

 

Materiał sponsorowany

Zapisz się do newslettera:
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach marketingu usług i produktów partnerów właściciela serwisów.
Śladami Gryfików - spacer historyczny. Fotorelacja