Chelsea FC po raz drugi w historii wygrała Ligę Mistrzów. W finale rozgrywanym w Porto pokonała Manchester City 1:0. Londyńczycy w piękny sposób skończyli trudny sezon.
To była Chelsea w zupełnie innym wydaniu niż słynne, defensywne autobusy sprzed dekady, które w niesamowitych bojach ogrywały europejskie potęgi. The Blues dowodzeni przez niemieckiego szkoleniowca, Thomasa Tuchela mieli plan na finał i sposób na rywala, którego pokonali po raz trzeci z rzędu w dwóch ostatnich miesiącach. Skoncentrowani w defensywie wykorzystywali każdą pomyłkę przeciwnika. Gdyby tylko mieli skutecznego napastnika, mogliby zwyciężyć zdecydowanie wyżej.
Timo Werner już w pierwszym kwadransie miał dwie dobre okazje, ale nie pokonał Edersona. Bohaterem został inny Niemiec. W 42. minucie jedynego gola zdobył Kai Havertz. Po kapitalnym podaniu Masona Mounta doszedł do sytuacji sam na sam. Ograł odważnie interweniującego bramkarza i precyzyjnym strzałem skierował piłkę do pustej bramki. Dla młodego Niemca był to pierwszy gol w tej edycji Ligi Mistrzów. Historia niesamowita, bo to piłkarz, który przed tym sezonem trafił do Chelsea za duże pieniądze. Długo jednak zawodził, ale przebudził się w końcówce sezonu, co potwierdził świetnym występem w półfinale i decydującym trafieniem w finale.
Po znakomitej pierwszej połowie dla Chelsea w drugiej części Manchester City starał się odrobić straty. W 73. minucie po akcji Havertza piłkę na zamknięcie meczu miał jednak Christian Pulisic. Zmiennik Wernera jednak przestrzelił w dogodnej sytuacji i dzięki temu mieliśmy emocje do końca. Hiszpański sędzia doliczył aż siedem minut. Wpływ na to miały kontuzje. W pierwszej połowie boisko opuścił Thiago Silva, który doznał kontuzji mięśniowej. Manchester City w drugiej części stracił natomiast Kevina De Bruyne.
Takie finały są nieprzewidywalne. Kilka lat temu do podnoszenia pucharu szykowało się już Atletico Madryt, ale Real wyrównał w ostatniej minucie, a w dogrywce rozbił lokalnego przeciwnika. Tak również mogło być w sobotę, ale strzał rozpaczy z 96. minuty Riyada Mahreza miną bramkę i Edouard Mendy zachował czyste konto, a kibice i piłkarze Chelsea chwilę później rozpoczęli świętowanie.
Cieszył się również nasz redaktor, który od wielu lat jest kibicem Chelsea. - Dokładnie od 2004 roku gdy z Porto do Chelsea trafił mój ulubiony wtedy trener, Jose Mourinho. On odchodził dwa razy i raz wracał, ale ja zostałem. W ostatnich latach już nie wygrywamy tak często, jak na początku ery Abramowicza. Tym bardziej jednak te zwycięstwa smakują. Nie miałem wielkich oczekiwań przed finałem. To oni byli faworytem, ale Chelsea rozegrała ten mecz po mistrzowsku. W końcu mogę być dumny nie tylko z wyniku, ale również z gry. Zwycięstwa nad Atletico, Realem a teraz Manchesterem City pokazały siłę tej drużyny. Dopiero kilka minut po ostatnim gwizdku doszło do mnie, że to koniec tego ciężkiego, ale jak szczęśliwego sezonu - relacjonuje nam Patryk Neumann, który ze względu na nawał pracy nie ma wiele czasu na świętowanie.
- To prawda. Wolałbym, żeby to przypadło na trochę spokojniejszy okres, ale to bez znaczenia. Czas na świętowanie na pewno się znajdzie w najbliższych dniach. Najważniejsze, że jest co świętować. Dawno tak się nie denerwowałem, ale od momentu, gdy do Chelsea trafił Thomas Tuchel ponownie przeżywam każdy mecz. W poprzednich latach również śledziłem wszystkie mecze, ale bez takich emocji - dodaje szczęśliwy kibic Chelsea.
Manchester City - Chelsea 0:1 (0:1)
0:1 - Kai Havertz 42'
To była Chelsea w zupełnie innym wydaniu niż słynne, defensywne autobusy sprzed dekady, które w niesamowitych bojach ogrywały europejskie potęgi. The Blues dowodzeni przez niemieckiego szkoleniowca, Thomasa Tuchela mieli plan na finał i sposób na rywala, którego pokonali po raz trzeci z rzędu w dwóch ostatnich miesiącach. Skoncentrowani w defensywie wykorzystywali każdą pomyłkę przeciwnika. Gdyby tylko mieli skutecznego napastnika, mogliby zwyciężyć zdecydowanie wyżej.
Timo Werner już w pierwszym kwadransie miał dwie dobre okazje, ale nie pokonał Edersona. Bohaterem został inny Niemiec. W 42. minucie jedynego gola zdobył Kai Havertz. Po kapitalnym podaniu Masona Mounta doszedł do sytuacji sam na sam. Ograł odważnie interweniującego bramkarza i precyzyjnym strzałem skierował piłkę do pustej bramki. Dla młodego Niemca był to pierwszy gol w tej edycji Ligi Mistrzów. Historia niesamowita, bo to piłkarz, który przed tym sezonem trafił do Chelsea za duże pieniądze. Długo jednak zawodził, ale przebudził się w końcówce sezonu, co potwierdził świetnym występem w półfinale i decydującym trafieniem w finale.
Po znakomitej pierwszej połowie dla Chelsea w drugiej części Manchester City starał się odrobić straty. W 73. minucie po akcji Havertza piłkę na zamknięcie meczu miał jednak Christian Pulisic. Zmiennik Wernera jednak przestrzelił w dogodnej sytuacji i dzięki temu mieliśmy emocje do końca. Hiszpański sędzia doliczył aż siedem minut. Wpływ na to miały kontuzje. W pierwszej połowie boisko opuścił Thiago Silva, który doznał kontuzji mięśniowej. Manchester City w drugiej części stracił natomiast Kevina De Bruyne.
Takie finały są nieprzewidywalne. Kilka lat temu do podnoszenia pucharu szykowało się już Atletico Madryt, ale Real wyrównał w ostatniej minucie, a w dogrywce rozbił lokalnego przeciwnika. Tak również mogło być w sobotę, ale strzał rozpaczy z 96. minuty Riyada Mahreza miną bramkę i Edouard Mendy zachował czyste konto, a kibice i piłkarze Chelsea chwilę później rozpoczęli świętowanie.
Cieszył się również nasz redaktor, który od wielu lat jest kibicem Chelsea. - Dokładnie od 2004 roku gdy z Porto do Chelsea trafił mój ulubiony wtedy trener, Jose Mourinho. On odchodził dwa razy i raz wracał, ale ja zostałem. W ostatnich latach już nie wygrywamy tak często, jak na początku ery Abramowicza. Tym bardziej jednak te zwycięstwa smakują. Nie miałem wielkich oczekiwań przed finałem. To oni byli faworytem, ale Chelsea rozegrała ten mecz po mistrzowsku. W końcu mogę być dumny nie tylko z wyniku, ale również z gry. Zwycięstwa nad Atletico, Realem a teraz Manchesterem City pokazały siłę tej drużyny. Dopiero kilka minut po ostatnim gwizdku doszło do mnie, że to koniec tego ciężkiego, ale jak szczęśliwego sezonu - relacjonuje nam Patryk Neumann, który ze względu na nawał pracy nie ma wiele czasu na świętowanie.
- To prawda. Wolałbym, żeby to przypadło na trochę spokojniejszy okres, ale to bez znaczenia. Czas na świętowanie na pewno się znajdzie w najbliższych dniach. Najważniejsze, że jest co świętować. Dawno tak się nie denerwowałem, ale od momentu, gdy do Chelsea trafił Thomas Tuchel ponownie przeżywam każdy mecz. W poprzednich latach również śledziłem wszystkie mecze, ale bez takich emocji - dodaje szczęśliwy kibic Chelsea.
Manchester City - Chelsea 0:1 (0:1)
0:1 - Kai Havertz 42'
Materiał sponsorowany
Źródło foto: Pixabay