Po dramatycznym spotkaniu Spójnia Stargard zwyciężyła z Sokołem Łańcut 76:73. Nasz zespół objął prowadzenie w serii. Drugi pojedynek w hali OSiR w niedzielę o godz. 18:00.
Kibice stworzyli niezwykłą atmosferę. Pełne trybuny, konfetti i głośny doping przez cały mecz. Drużyna dostała ogromne wsparcie już na rozgrzewce. Takiego zainteresowania pojedynkiem Spójni nie było od 2009 roku, czyli od awansu do I ligi.
To było sportowe święto pełne walki i dramaturgii. Nasi koszykarze byli zdecydowanym faworytem, ale dali się ponieść gorącej temperaturze widowiska. Przez większość meczu grali dużo poniżej swoich możliwości, szczególnie w ofensywie. Brakowało lidera, na którym można by było oprzeć grę w ataku. Pudłował Marcin Dymała, który w trzech kwartach trafił tylko 1/8 rzutów z gry. Popełnił również sześć strat. W końcówce jednak dorzucił ważne punkty dając biało-bordowym prowadzenie.
Od wyniku 9:9 częściej inicjatywę mieli goście. Dwie szybkie trójki trafił wtedy najlepszy strzelec Sokoła, Marek Zywert. Przyjezdni również mieli problemy ze skutecznością. Kamil Zywert 1/12 z gry, a Bartłomiej Karolak 0/6. Sytuację ratowali rezerwowi, a szczególnie w trzeciej kwarcie Artur Włodarczyk. Żaden ze zmienników Spójni nie wniósł tyle. Zacięty pojedynek toczyli za to podkoszowi - Marcel Wilczek i Rafał Kulikowski.
Spójnia miała sporo szczęścia. Nawet nie w dramatycznej końcówce, a w pierwszej połowie. Sokół prowadził wtedy 35:30, ale przy lepszej skuteczności powinien zdecydowanie odjechać. Oddał aż 42 rzuty, a trafił tylko 14. Stargardzianie popełnili w całym meczu 18 strat przy sześciu rywali.
A jednak ten finał zaczął się dobrze. Spójnia wróciła z dalekiej podróży, choć to tylko przenośnia, bo w daleką ponad 800 kilometrową wyprawę wybierze się dopiero za kilka dni. Zespół prowadzony przez Krzysztofa Koziorowicza zachował szansę żeby ze Stargardu wyjechać z komfortową zaliczką. W sobotę było już jednak nie wesoło.
Goście prowadzili sześć minut przed końcem 65:54. Wtedy jednak stracili 13 oczek z rzędu. Wypunktowali ich Dawid Bręk, Marcel Wilczek i Marcin Dymała. Chwilę później Spójnia wygrywała już 73:67. Ostatnia minuta jednak dostarczyła wielu nerwów. Goście wykorzystali prawie wszystkie swoje okazje. Przegrywali 72:73, a wtedy dwa razy z linii rzutów wolnych spudłował Bręk. Piłkę wywalczył jednak Wojciech Fraś i faulowany Bręk dostał kolejne szanse. Doświadczony w grze o awans rozgrywający zrehabilitował się i chwilę później można było fetować pierwsze zwycięstwo.
Kibice długo dziękowali koszykarzom. Nie tylko Spójni, ale również Sokoła Łańcut. Sporo braw i podziękowań zebrał również Jerzy Koszuta, który przyjechał z drużyną gości. To legenda Sokoła, ale również koszykarz, który wiele sezonów rozegrał w Spójni, a w 2009 roku był jednym z autorów powrotu biało-bordowych do I ligi. Rok temu zawiesił buty na kołku i ze względu na kontuzję nie było mu dane wystąpić w tamtej rywalizacji o trzecie miejsce pomiędzy Spójnią i Sokołem.
Spójnia Stargard - Sokół Łańcut 76:73 (19:20, 11:15, 18:16, 28:22)
Spójnia: Hubert Pabian 18, Marcel Wilczek 16, Dawid Bręk 15, Marcin Dymała 9, Alan Czujkowski 7, Konrad Koziorowicz 4, Maciej Raczyński 4, Wojciech Fraś 3, Karol Pytyś 0.
Sokół: Marek Zywert 19, Rafał Kulikowski 18, Maciej Klima 12, Artur Włodarczyk 11, Adrian Warszawski 6, Maciej Parszewski 5, Kamil Zywert 2, Bartłomiej Karolak 0.
Stan rywalizacji (do trzech zwycięstw): 1-0 dla Spójni Stargard