Marcin Meller zasłynął jako prowadzący programy o tematyce biznesowej, kulturowej oraz rozrywkowej. Poprowadził trzy pierwsze edycje reality show „Agent”, a w latach od 2005 do 2008 oraz od 2013 do 2019 z uśmiechem budził całą Polskę w programie „Dzień dobry TVN”, początkowo u boku Kingi Rusin, a następnie Magdy Mołek. To własne wtedy dał się poznać widzom jako prowadzący z zabawnym poczuciem humoru, a jego fani szybko okrzyknęli go jednym z najsympatyczniejszych prezenterów stacji. Znany dziennikarz był ostatnio w Stargardzie.
We wtorek 16 maja w Stargardzkiej Książnicy odbyło się spotkanie otwierające cykl literacki pod hasłem „DooKOŁA”. Do rozmów w ramach projektu zapraszani są znani podróżnicy, dziennikarze, ratownicy — ludzie ciekawi świata. Pierwszym gościem cyklu „DooKOŁA” był znany dziennikarz i historyk, przez lata prowadzący programy nadawane przez stację TVN — Marcin Meller.
Na własnych zasadach
W piątej klasie szkoły podstawowej wówczas jedenastoletni Marcin Meller, w tajemnicy przed rodzicami postawił swoje pierwsze kroki w dziennikarskim świecie. Odważnie i w pełnej klasie wyraził swoje zdanie na temat zapisów do towarzystwa przyjaźni polsko-radzieckiej. Nie była to pochlebna opinia. Swój protestujący list wysłał do redakcji „Świata Młodych”. Młodzieńczy manifest został jednak poważnie potraktowany przez redakcję, która postanowiła zamieścić go na łamach jednego ze swoich wydań, a do Marcina wysłała wiadomość zwrotną, w której redaktorzy czasopisma przyznali rację śmiałemu i nieugiętemu nadawcy.
„Pamiętam, że redakcja „Świata Młodych” wydrukowała mój list. To mnie bardzo zdziwiło i moich rodziców także — zrobili wielkie oczy. Jakby tego było mało, wychowawczyni ze szkoły wściekła się” - opowiadał podczas spotkania dziennikarz.
Odkrywca świata
Marcina Mellera zawsze fascynował świat. Gdy był w podstawówce, rodzice podarowali mu książkę naukową o oceanach. Wtedy zdecydował, że zostanie oceanografem — mocno intrygowało go zjawisko tsunami. By spełniać marzenia, poszedł do liceum V Liceum Ogólnokształcącego im. Księcia Józefa Poniatowskiego w Warszawie na profil matematyczno-fizyczny. Jednak po pierwszym semestrze zrezygnował z nauki na tym kierunku.
„Poziom moich kolegów i koleżanek w klasie, jeśli chodzi o matematykę i fizykę, był wysoki. Wtedy zdałem sobie sprawę, że ten kierunek nie jest dla mnie. Oni łapali wszystko w lot, a ja musiałem zakuwać po nocach. W związku, z czym uświadomiłem sobie, że skoro jestem dobry z polskiego i historii, z humanistycznych przedmiotów, to nie ma co się kopać z koniem i z przeznaczeniem. Po pierwszej połowie roku nauki w mat-fizie przeszedłem do klasy humanistycznej do liceum Reja. Oceanografia pozostała wspomnieniem!”
Mimo przedwczesnego zawodu Marcin nie zrezygnował z odkrywania świata. Jego ciekawość wraz z upływem lat przybierała na sile. Mając 21 lat, pojechał wraz z dziennikarzem Michałem Wójcikiem do Rumunii, gdzie wówczas trwała rewolucja.
„W 1989 roku pojechałem wraz z konwojem pomocy do Bukaresztu. Wówczas chodziły legendy, że po przekroczeniu granicy rumuńskiej gangi konne Romów rabują pociągi. Dlatego, gdy wyruszaliśmy z Warszawy wschodniej, dla bezpieczeństwa zamknęli nas w pociągu i mieliśmy dać się otworzyć dopiero w Bukareszcie. Tam powitał nas bardzo miły opozycjonista rumuński, który przejął cały nasz towar. Później okazało się, że był to major Securitate, czyli SB. I nie wiadomo co się stało z naszymi towarami. Zostaliśmy w Bukareszcie, do Polski nie było jak wrócić. Rodzice nie wiedzieli o naszej wyprawie. Był grudzień, a nasze babcie opowiadały im, że pojechaliśmy do Zakopanego na narty” — z uśmiechem opowiadał o zajściu dziennikarz.
Trzy lata później, Marcin Meller zajął się relacjonowaniem konfliktów zbrojnych dla „Polityki”. Na jednej z warszawskich imprez, przyjął propozycję wspólnego wyjazdu do Afganistanu od cenionego fotoreportera Krzysztofa Millera.
„Krzysztof przez lata jeździł do krajów objętych wojną razem z Wojciechem Jagielskim. Z jakiegoś powodu Wojtek nie mógł pojechać do Afganistanu i Miller zaproponował mi, żebyśmy tam skoczyli – w zasadzie tak, jak się skacze na weekend do Kołobrzegu albo do Zakopanego. Zgodziłem się. Następnego dnia poszedłem do ówczesnego naczelnego „Polityki” Jana Bijaka i powiedziałem mu o moich zamierzeniach. Sam Afganistan go nie interesował, ale zasugerował postradzieckie republiki w Azji środkowej albo Zakaukazie”.
Właśnie wtedy Ormianie przeprawili się z Karabachu do Armenii właściwej. Marcin wybrał więc Zakałkazie — już wiosną 1992 roku pojechał do Erewania, a całe lata 90. XX wieku poświęcił reportażowi wojennemu, które przez dziesięć lat było sensem jego życia.
Przyjacielskie opowieści zawsze na czasie!
Dziennikarz jest autorem siedmiu książek, w których opowiada rozmaite historie z właściwym sobie humorem, dystansem i ciętym językiem. Jedna z jego książek opowiada o Gruzji, w której Marcin Meller był po raz pierwszy w 1992 roku i gdzie wówczas panował głód, a na ulicach widoczna była wszechobecna bieda oraz zniszczenia będące efektem kilkuletnich wojen domowych. Jednak dla ówczesnego reportera wojennego Gruzja miała w sobie coś na tyle ciekawego, że dość mocno zaintrygowała go — zapragnął pewnego dnia tam wrócić. Po latach pojechał do Gruzji wraz z żoną, tym razem już jako turysta. Oboje mieli odmienne spojrzenia na ten turystyczny kraj, co dość szybko zauważył Paweł Szwed — szef wydawnictwa „Wielka litera”, który to nakłonił ich do napisania wspólnej książki. Tak w 2011 roku powstała książka pt.: „Gaumardżos! Opowieści z Gruzji”. Wspólne dzieło Mellerów z dnia na dzień stało się totalnym bestsellerem, doczekało się aż dwóch wydań, a małżeństwo otrzymało nagrodę Magellana w konkursie na najlepsze publikacje turystyczne w kategorii książek podróżniczych.
„Gaumardżos! Opowieści z Gruzji” napisaliśmy trochę na zasadzie: na dobre i na złe, jak się nieraz siedzi u znajomych w kuchni i się wieczorami snuje jakieś opowieści. Myślę, że właśnie to okazało się jej niespodziewaną siłą. Miloš Forman kiedyś powiedział, że jak zrobisz film dla swej wsi, to może zobaczą go na całym świecie, a jak zrobisz film dla całego świata, to może nawet nie zobaczą go w twojej wsi. Oczywiście, nie chodzi mi o to, żeby zaraz nas na całym świecie czytali, ale bardziej o to, że napisaliśmy tę książkę, jakbyśmy pisali ją dla paru znajomych” — tak dziennikarz wyjaśnił fenomen swojej książki.
Istota dziennikarstwa
Marcin Meller w swojej bujnej, przebojowej, pełnej ryzyka i szans karierze nieustannie przekraczał horyzonty własnej pracy. Nigdy nie dał się zaszufladkować — pracował w prasie, w telewizji, w radio — najpierw w ROXY FM, a następnie w Esce Rock. Przez dziewięć lat był naczelnym polskiej edycji magazynu „Playboy”. Pisał na łamach „Polityki”, „Wprost” i „Newsweeka”. W lutym br. dołączył do zespołu dziennikarskiego internetowego Kanału Zero, dla którego prowadzi cotygodniowy program kulturalny „Trzecie śniadanie”. Szybko licząc, Marcin Meller ma ponad dwudziestopięcioletnie doświadczenie pracy dziennikarskiej. Jak jego zdaniem zmieniły się środki przekazu informacji w ciągu tych lat?
„W dobie mediów społecznościowych dziennikarzem na dobre i na złe może być każdy. Część mediów tradycyjnych straciło kompletnie swoje znaczenie. Obecnie praca dziennikarska to jest zupełnie inny świat niż wiele lat temu. Dziś budzi we mnie uśmiech i przerażenie ogłoszenie, że jest poszukiwany do pracy reporter zdalny, czyli osoba siedzi w domu przy biurku i robi całą swoją pracę przed komputerem. Samo zderzenie tych dwóch słów jest trochę absurdalne. Rozumiem, że prawie wszystko da się zrobić zdalnie, nawet tradycyjni dziennikarze tak funkcjonują. Natomiast jeśli miałbym być reporterem zdalnym, wolałbym zostać kimś innym. Sama istota tego zawodu to wyjazdy i zobaczenie pewnych problemów własnymi oczami, zrozumienie ich” — wyznał dziennikarz.
Julia Zygmuntowicz doskonali swój warsztat dziennikarski w Pracowni Lokalności i Dziennikarstwa w Stargardzkim Centrum Kultury pod okiem Aleksandry Zalewskiej-Stankiewicz.
Korzystając z gościnności naszego portalu, który w swojej misji ma promocję młodych talentów, publikuje na nim swoje artykuły.