Pisarz debiutował w 1999 roku tomikiem opowiadań „Złe Wybrzeża”. Początkowo specjalizował się głównie w literaturze grozy i fantastyce, obecnie pisze powieści obyczajowe.
Publikuje felietony, jest recenzentem, prowadzi programy telewizyjne w TVP Kultura.
Jest laureatem Paszportu „Polityki” i Literackiej Nagrody Zajdla, wielokrotnie był nominowany do innych nagród literackich.
Właśnie o te nagrody zapytała na początku rozmowy, moderująca spotkanie Ilona Kowal.
Czy taka wielość nagród blokuje, czy uskrzydla?
Kiedyś dostałem „Sfinksa”, on waży około 7 kg. - zaznaczył na początku odpowiedzi Łukasz Orbitowski.
Te nagrody, które mogłem dostać w życiu i które były dla mnie ważne, to już dostałem. Paszport „Polityki” bardzo mi pomógł.
Nagroda Zajdla była dla mnie ważna i marzyłem o niej, a później przestałem o niej myśleć i kiedy już ją dostałem, to nie pamiętałem dlaczego chciałem ją mieć.
Zabiegam o to, żeby moje książki były czytane. O nagrody nie zabiegam.
Zaczynał Pan od grozy i fantastyki. Skąd to zainteresowanie?
Kochałem horrory. Strasznie chciałem pisać takie książki, to była autentyczna fascynacja. Lubiłem taką literaturę.
We wczesnych latach 90-tych nikt w Polsce nie pisał grozy. Kilku nas próbowało w tym gatunku zaistnieć. Żadnemu z nas się nie udało.
Odnieśliśmy sukcesy w innych gatunkach literackich.
Skąd u Pana taka wrażliwość na ludzi? Czy to wpływ Pańskiego ojca, który był malarzem?
Nie mam pojęcia.
Chyba nie ma to związku z tatą. Był co prawda artystą, ale geometrystą. Malował takie matematyczne obrazy.
Dorastałem wśród biedy, może się napatrzyłem.
Chciałem żyć wśród ludzi. Czuję się lepszy wśród ludzi niż kiedy jestem samotny.
Jest Pan bardzo zapracowany, ale znajduje Pan czas na prowadzenie bloga. Pamięta Pan, jak długo go Pan prowadzi?
Prowadzę bloga od 2008 roku.
Prowadzę go tak długo, że blogi zdążyły umrzeć. Przechodzę na facebooka, bo ostatnio próbowałem tam coś napisać i okazało się, że nie mogę, jakieś błędy techniczne.
Blog nazywał się „Tydzień z głowy” i raz w tygodniu coś tam wrzucałem.
Pamięta Pan pierwsze wpisy?
Pierwszy był z 15 lutego o Januszu Korwin Mikke, a drugi o Dodzie. Widać, jak blog ewoluował, jak zmieniały się poruszane przez Pana tematy. Pięknie Pan pisze. Chyba wychodzi z Pana filozof...
Nagrabiłem sobie tą filozofią!
Prawda jest taka, że całe 6 lat, bo tyle studiowałem, przesiedziałem w knajpie.
Wspólnym mianownikiem Pana powieści, jaki zauważyłam, jest czas akcji osadzony u schyłku PRLu. Dlaczego wybrał Pan te lata?
Bardzo tego żałuję. Tak się złożyło.
„Tracę ciepło” pisałem pracując za granicą. Nie miałem dostępu do internetu, informacji, nawet mapy, żeby sprawdzić nazwę ulicy. Mogłem jedynie sięgnąć do swojej pamięci. Dlatego akcja rozgrywa się w latach 80-tych i 90-tych na Krakowskim Kazimierzu, gdzie mieszkałem.
Z tematem do „Innej duszy” przyszedł do mnie Siekielski. To jest o młodym przestępcy z Bydgoszczy, który w latach 90-tych zamordował dwoje swoich rówieśników.
W „Kulcie” piszę o objawieniach maryjnych w Oławie, niechcący w latach 90-tych.
Tak stałem się „facetem od lat 90-tych”.
Teraz chodzi mi po głowie pomysł na książkę, która będzie się kończyła w czasie, w którym zaczyna się „Kult”.
A Pańskie opowiadania?
Chciałem, żeby te teksty były jak bójka w bramie. Miały uwalniać agresję. Wynikało to z mojego przekonania, że będę krótko żył.
Zresztą, nie bardzo pamiętam ten okres, bo ja wtedy nadużywałem substancji psychotropowych.
Czy zatem ten Orbitowski, czy tamten, jest prawdziwy? - padło pytanie z sali.
Zawsze w moich powieściach jest prawdziwy Orbitowski. Ale ja się zmieniam i zmienia się pisana przez mnie proza.
Wróćmy do Pańskich powieści. Jaka jest „Szczęśliwa ziemia”?
To najbardziej nostalgiczna moja książka. Pisałem ją, kiedy byłem na emigracji.
Moja poprzednia książka, „Widma” poniosła klęskę. Dostałem stypendium. Napisałem „Szczęśliwą ziemię”, bo musiałem się wywiązać ze zobowiązania. Poprawiałem ją cztery razy.
Ze względu na męki, które towarzyszyły pisaniu byłem przekonany, że będę musiał „złamać pióro”. Uważałem, że ta książka zniszczy mnie jako pisarza i człowieka.
Ku mojemu zdumieniu książka była czytana, miała dobre recenzje, dobrze się sprzedawała.
Tematem jej jest wielkie niepowodzenie mojego pokolenia. Tymczasem przyniosła mi powodzenie.
A „Exodus”?
Uuu. Nie lubię jej.
Jest przekombinowana.
Chciałem uciec od „Innej duszy”.
Próbowałem tam zawrzeć za dużo różnych rzeczy, było tam dużo bałaganu.
Wiem, że ma swoich fanów, ale ja nie przepadam za nią.
„Inna dusza”?
To książka, której zawdzięczam Paszport Polityki.
Może być dla wielu z Państwa nazbyt przerażająca, żeby ją czytać.
Chłopak zabija dwoje rówieśników, niestety z książki nie dowiecie się dlaczego.
Podszedłem do tej książka, jak do „fuchy”. Chciałem skończyć i wrócić do innej.
Pojechałem do Bydgoszczy, zajrzałem do akt sprawy, zobaczyłem zdjęcia ofiar i zrozumiałem, że muszę się tym zająć na serio.
W swoich powieściach zmusza Pan czytelnika do refleksji.
Są strasznie skomplikowane, ale chodzi mi o to, żeby czytelnik zetknął się z czymś zupełnie innym, z czym wcześniej nie miał do czynienia.
Moje pisanie jest samo dla siebie punktem odniesienia. Nie jest kopią.
Nie lubię banału. Nie lubię książek, które się łatwo czyta, które są tylko rozrywką. Książka powinna oferować emocje złożone.
Ja na napisanie książki poświęcam rok, czasem 2 lata. Poruszam rzeczy ważne. Byłbym głupi, gdybym poświęcał tyle czasu na głupoty.
Jak dostaję 30, czy 40 zł za książkę, to chcę dać czytelnikowi coś wyjątkowego, co jest warte swojej ceny, coś co zostanie z Państwem na dłużej niż czas poświęcony na czytanie.
Pańscy bohaterowie są wielowymiarowi, każdy czytelnik znajdzie w każdym bohaterze cząstkę siebie.
Przy okazji polecam książkę „Zimowla” Dominiki Słowik i „Baśń o wężowym sercu...” Radosława Raka. Po ich książki warto sięgnąć.
Pana ostatnia powieść „Kult” również oparta jest na faktach. Mówi o sprawach ważnych. Napisana jest świetnym, gawędziarskim stylem, trochę podobnym do Grzesiuka.
Wiele lat temu trafiłem na historię faceta, który na działce pod Oławą doznał objawienia. Matka Boska dała mu erratę do Biblii i zdolność uzdrawiania.
Na oławskie działki ściągnęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To był rok 1983.
Domański z darów za uzdrawianie wybudował kompleks religijny. To był dziki kościół. Nie był ugruntowany w żadnej religii. Główny bohater był inspirowany właśnie Domańskim. Jego książkowy brat, Zbychu jest w 100% fikcyjny.
Świetnie się czyta. Jest przezabawna. Bardzo polecam, nie zawiedziecie się Państwo.
To jest zapis 10 taśm, które nagrałem podczas wizyty w Oławie, w czasie wielkiej powodzi.
Oczywiście, ponieważ Pan Zbigniew jest fikcyjny, to nie może być żadnych taśm z rozmów z nim. Nie byłem też wtedy w Oławie.
Wymyśliłem to wszystko.
Pytania do pisarza mieli też przybyli na spotkanie czytelnicy.
Pierwsze pytanie dotyczyło motywu ulatujących oczu w „Innej duszy”.
W książce są dwie sceny morderstw, które popełnia bohater. Są bardzo dokładnie opisane.
W tych scenach oczy mordercy odrywają się od niego i patrzą na scenę morderstwa spod sufitu.
W czasie przesłuchania, oskarżony utrzymywał, że patrzył na wszystko z boku. Wymyśliłem sobie tę parę oczu, które spod sufitu patrzą na morderstwa.
Zdumiewa mnie, ile razy musiałem się z tego tłumaczyć.
Odszedł Pan od horroru dlatego, że to mało popularny gatunek literacki?
Każda z moich późniejszych książek sprzedała się w nakładzie większym niż wszystkie razem książki z fantastyki.
Pana książki oparte na faktycznych wydarzeniach też noszą znamiona literatury grozy. Czy to dlatego, że życie przewyższa intelekt?
Każdy autor horrorów chce wymyślić doskonałego potwora. Mój doskonały, potworny bohater przyszedł do mnie, kiedy przestałem pisać horrory.
Czy ta zmiana gatunku nie jest objawem dorastania?
Kiedy oglądamy horrory w dzieciństwie to się boimy, a w dorosłości widzimy śmieszność tych scen i cały ten plastik.
Ja do dziś czasem się boję.
Mnie cieszy fakt, że byłem pionierem horroru polskiego, ale chciałem być autorem komercyjnym.
W jakimś wywiadzie z Panem czytałam o historii z cyganką. Czy naprawdę ma Pan przy sobie tę kartę?
Tak, w kurtce.
Szedłem na busa w Lublinie, podeszła do mnie cyganka. Dałem jej z góry 5 dych za wróżbę. Cyganka podała mi talię kart, żebym jedną sobie wybrał.
Zorientowała się z kim ma do czynienia i chciała mnie naciągnąć na więcej kasy. Pokłóciliśmy się o pieniądze. Cyganka mnie przeklęła.
W busie sięgnąłem do kieszeni i okazało się, że mam w niej tę wyciągniętą z talii kartę. To był as kier – najwyższa karta w talii. Uznałem, że to dobra wróżba. Kartę noszę przy sobie, wytarła się, musiałem ją zalaminować.
Zresztą od tego czasu, paradoksalnie lepiej zaczęło mi się powodzić.
Czy to jest historia na książkę?
Nie, na anegdotę.
Zapytany o pomysł na nową książkę Łukasz Orbitowski mówi, że nie może jeszcze nic powiedzieć o tym pomyśle. A na pytanie o to, która z jego książek jest najlepsza, bez chwili wahania odpowiada „Kult”. Jest szczera, uczciwa. Nie ma w niej bałaganu. - dodaje.
Na zakończenie spotkania bibliotekarze Książnicy Stargardzkiej przygotowali dla Łukasza Orbitowskiego urodzinową niespodziankę. Pisarz 26 października skończył 42 lata.
Wszystkie powieści Łukasza Orbitowskiego są dostępne w Wypożyczalni Książnicy Stargardzkiej. Warto je przeczytać.
Tu jesteś:
- Wiadomości
- Kultura i rozrywka
- Chcę dać coś wyjątkowego, co zostanie z czytelnikiem na dłużej niż czas poświęcony na czytanie - Łukasz Orbitowski.