Dzisiaj jest: 18.5.2024, imieniny: Alicji, Edwina, Eryka

Krzysztof Kapuściński - przy kawie w La Stradzie

Dodano: 6 lat temu Autor:
Redakcja poleca!

- Sport w naszej rodzinie jest codziennością - mówi trener Błękitnych Stargard, Krzysztof Kapuściński.

Krzysztof Kapuściński - przy kawie w La Stradzie
Materiał sponsorowany

Kiedy rozpoczęła się pana przygoda z futbolem? Co pan pamięta z tego pierwszego razu?
 
Krzysztof Kapuściński: Przygoda z futbolem u mnie zaczęła się od najmłodszych lat, bo cała moja rodzina grała w piłkę nożną. Dziadek, chrzestny i ojciec. Miałem dwóch braci. Odkąd pamiętam ojciec jeździł z nami na mecze do drużyny Orzeł Łubowo, której do dzisiaj jest wierny. Tam jest dalej wiceprezesem i kierownikiem klubu. Drużyna występuje w koszalińskiej klasie okręgowej. Tam były pierwsze mecze, na które chodziłem. To była pierwsza drużyna, w której zaczynałem swoją przygodę.
 
Coś z rzeczy sentymentalnych pan pamięta? Na przykład, kiedy dostał pan buty?
 
- Jak grałem w piłkę wszyscy mieli tzw. Trampkokorki. Pamiętam, że od ojca dostałem chyba za strzeloną bramkę takie buty Lotto z seledynowym znaczkiem. Pamiętam, że stały na półce przez miesiąc zanim je nałożyłem na nogi.
 
Zainteresowanie piłką nożną przeniósł pan na syna, czy sam z siebie się zainteresował?
 
- Cała moja rodzina jest sportowa. Żona jest instruktorką aerobiku. Sport w naszej rodzinie jest codziennością. Syn nie miał innego wyboru. Nie nalegaliśmy żeby bawił się w piłkę, ale gra w Szczecinie w klubie Football Academy. Ma fajną drużynę i dobrze mu idzie.
 
Dlaczego nie w Stargardzie?
 
- Był tu w Stargardzie. Grał w Błękitnych. Zawsze tak jest, że ci najlepsi chłopcy na jakiś czas uciekają do szczecina, a później wracają. Jestem pewien, że wróci w niedługim czasie do Stargardu.
 
Syn ma szansę coś osiągnąć w przyszłości w poważnej piłce?
 
- Na razie to jest zabawa, ale mogę powiedzieć, że gra w reprezentacji Polski Football Akademy do lat 10. Już mierzą się z fajnymi drużynami. Mają zgrupowania tych reprezentacji, gdzie nie tylko są zawodnicy z Polski, ale i Wielkiej Brytanii. Ja to traktuję, jako zabawę. On się dobrze bawi. O to w tym wszystkim chodzi. Czy będzie piłkarzem? W tym momencie nie ma to znaczenia.
 
Z rodzinnych okolic trafił pan do Amici Wronki. Jak to się stało, że się pan tam znalazł?
 
- To był świetny czas w moim życiu. Grałem wtedy w drużynie ze Szczecinka. Trzech zawodników wybrało się na testy i ja razem z nimi. W środę wyjechałem do Wronek. Zagraliśmy mecz z Olimpią Poznań. Udało mi się dobrze zagrać, strzelić bramkę. Tak to się potoczyło, że od piątku już byłem w szkole we Wronkach. W ciągu dwóch dni moje życie się zmieniło diametralnie. Dostałem się do najlepszej szkółki w Polsce. Wielokrotny młodzieżowy mistrz Polski. Niestety nie z moim udziałem. Nie byłem żadnym wybitnym piłkarzem, a w tym czasie, kiedy te drużyny zdobywały największe laury miałem zerwane więzadła.
 
Jak trafił pan do Stargardu?
 
- Na studiach poznałem moją żonę. Postanowiliśmy przenieść się do Stargardu. Po ślubie osiedliliśmy się w Stargardzie w 2005 roku. Ciekawy jest też temat, jak dostałem się do Błękitnych. Pracowałem w zespole szkół nr 1. W SP nr 1. Miałem piłkę nożną. Prowadziłem chłopaków w zawodach międzyszkolnych na Błękitnych. Tak się złożyło, że na głównej płycie grała kadra województwa. Akurat na tym meczu był obecny wiceprezes PZPN Jan Bednarek, którego dobrze znałem wcześniej, bo razem z jego synem graliśmy w Amice. On znał mojego ojca bardzo dobrze, bo też przez lata współpracowali. Prezes Bednarek spytał się, co robię w Stargardzie i czy jestem już trenerem w Błękitnych. Odpowiedziałem, że jeszcze nie, na co chyba ówczesny prezes Sterna wychylił się i powiedział, że od jutra pracuję. Rzeczywiście tak było. Na drugi dzień przyszedłem do klubu. Dostałem rocznik 1995 i tak to się zaczęło.
 
Błękitni to klub wyjątkowy. Stawiacie na wychowanków. Do tego trener pracuje już od 2012 roku. Przez ten czas zwykle kończyliście sezon w górnej części tabeli. Powinniście być przykładem dla innych klubów, że poprzez stabilizację można wiele osiągnąć?
 
- Myślę, że akurat w odpowiednim czasie trafiła się odpowiednia grupa ludzi, która mogła to wszystko poukładać. Prezes Zbigniew Niemiec i wiceprezes Jarosław Hajduk, z którymi, jako trener zaczynałem współpracę, bo oni byli bezpośrednimi przełożonymi. Oni stworzyli struktury nade mną. Ja stworzyłem sztab szkoleniowy i ludzi, którzy pracują na dobro klubu. Mówię tu o trenerze Jarosławie Piskorzu, Sławomirze Szczecińskim, kierowniku Marcinie Sawczaku. Udawało się też trafić zawodników. Dobierałem ich nieprzypadkowo. Obserwowałem jeżdżąc na mecze po niższych ligach, bo tylko takich zawodników mogę ściągnąć. Nie mogę sprowadzić gracza, który jest średniakiem II ligi, tylko muszę nauczyć młodego, albo ściągnąć z III ligi i rozwinąć mu skrzydła. Chyba nam się to udaje. Jeszcze do niedawna Kosakiewicz biegał po boisku w Stargardzie a teraz z powodzeniem gra w Ekstraklasie. Poczobut z powodzeniem gra w GKS-ie Katowice, a wcześniej Bytovii Bytów. Ariel Wawszczyk w Chrobrym Głogów.
 
Jaką ścieżkę edukacyjną pan przeszedł żeby zostać trenerem?
 
- Już na studiach zrobiłem sobie instruktora piłki nożnej. To był dokument, który pozwalał mi pracować z młodzieżą. Gdy zostałem drugim trenerem w Błękitnych to zrobiłem drugą klasę trenerską, która pozwalała mi prowadzić drużynę na szczeblu trzecio i drugoligowym. Takie coś zrobiłem w Centralnym Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Wałczu. To trwało rok czasu, a odkąd zostałem trenerem Błękitnych zrobiłem w Białej Podlaskiej kurs trenera UEFA A. Zrobiłem go trzy lata temu. Został przede mną ostatni, ten najwyższy stopień trenerski UEFA Pro.
 
Robi pan ten kurs?
 
- Jeszcze nie. Przyznam, że to trudny temat, bo taki kurs jest drogi. Kosztuje około 30 tys. Wcześniej nie byłem na to gotowy, żeby zrobić ten kurs. Nie wyobrażałem sobie, że nie będę może nie tyle w pierwszej drużynie, ale w Stargardzie. Życie jednak tak się szybko toczy, że różnie może być.
 
Ma pan 37 lat, ale duże doświadczenie. Cały czas pan się rozwija. Po głowie chodzi kolejny szczebel?
 
- Tak i nie. Pierwszy raz o tym mówię, ale chyba bym nie chciał wyjechać ze Stargardu bez rodziny tak, jak robi wielu trenerów piłkarskich. Na to bym sobie nie pozwolił. Jeżdżąc po Polsce, rozmawiając z trenerami nie jest to do końca przyjemne. Wiąże się z różnymi wyrzeczeniami. Uważam, że pieniądze nie są w życiu najważniejsze. Ważne jest to żeby być szczęśliwym człowiekiem, a ja w tym momencie jestem. Mój syn się bawi w piłkę nożną. Uwielbiam jeździć na jego mecze i turnieje, jak mam czas. Dobrze się czuję, jako nauczyciel w szkole i jako trener. Jestem generalnie szczęśliwym człowiekiem, co chyba widać, że raczej nie chodzę smutny. Staram się być uśmiechnięty.
 
Jak na poziomie II ligi wygląda przygotowanie do meczu? Ile czasu zajmują panu treningi i analiza spotkań?
 
- Trenujemy praktycznie codziennie. W zależności od tego, czy mamy mecz na wyjeździe i jedziemy dwa dni to nieraz daję w tygodniu chłopakom dzień wolnego. Generalnie praca trenera to jest 24 godziny na dobę. Analizą zajmuje się Jarek Piskorz. Ja zawsze robię rozpoznanie. Przez tyle lat funkcjonowania w piłce mam znajomych piłkarzy i trenerów. Zawsze analizując grę rywala rozmawiam z trenerami, którzy grali już z tą drużyną. Każdy ma swoje sposoby żeby dotrzeć do tego, jaką taktyką wyjdą, kto jest kontuzjowany.
 
Wideo też jest dostępne.
 
- Dwa dni po meczu na serwerze PZPN-u musi być nagranie. Niestety nie mamy dojścia do programu, w którym jest wszystko jak na tacy. Stałe fragmenty w ofensywie i defensywie, szybki atak. Praktycznie wszystkie drużyny to mają, ale to jest bardzo drogie. My musimy radzić sobie na skróty oglądając mecze. Jarek to wycina, ale to się wiąże z pieniędzmi. Wolimy je przeznaczyć na coś innego, a na pewno byłoby nam łatwiej gdybyśmy mieli też dostęp do tego.
 
Zwrócił pan uwagę, że drużyny przeciwne mają lepsze boiska, lepsze zaplecze?
 
- Piłka nożna jest najpopularniejszym sportem w Polsce. Są pompowane straszne pieniądze. Niejednokrotnie nieadekwatne do umiejętności zawodników. Często piłkarze są mocno przepłaceni. Wiele klubów by chciało dostać się i utrzymać się na poziomie centralnym tak, jak my jesteśmy. My od pięciu lat jesteśmy z nie największym budżetem, aczkolwiek muszę przyznać, że miasto bardzo nam pomaga. Tak naprawdę jest głównym sponsorem tej drużyny. Jesteśmy produktem miasta. Myślę, że Błękitni w ostatnich latach bardzo mocno rozreklamowali Stargard. Jesteśmy, jako miasto rozpoznawalni też dzięki Błękitnym.

Koniec części pierwszej. Zapraszamy na część drugą, a w niej między innymi o: kibicowaniu Barcelonie, maratonach, kuchni włoskiej, Facebooku i zmaganiach pucharowych.

Wywiad przeprowadzili Dariusz Górski i Patryk Neumann.
 
Zapisz się do newslettera:
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach marketingu usług i produktów partnerów właściciela serwisów.
Dzień Pionierów 12.05.2024. Fotorelacja