Materiał sponsorowany
- Cały nasz zespół chciałby zająć pierwsze miejsce, ale tak naprawdę zabawa zacznie się w play-offach. To są trzy mecze w których trzeba pokonać jednego przeciwnika. To jest wyzwanie, a pierwsze miejsce byłoby miłym zwięczeniem naszej ciężkiej pracy przez cały rok - podkreśla środkowy Spójni, Karol Pytyś.
W sobotę przekonaliśmy się, jak może wyglądać końcówka rundy zasadniczej. Stargardzianie pokonali pewnie Noteć Inowrocław 81:68. Gospodarze nie mieli nic do stracenia i chcieli z dobrej strony pokazać się na tle lidera. Nawet, gdy wyraźnie przegrywali nie rezygnowali, dlatego do końca trzeba było zachować koncentrację. - Każdy chce z nami wygrać. Ostatni mecz pokazał, że niby można. Wracamy na swoje tory i idziemy do przodu. Trudny mecz, ale cały czas był pod naszą kontrolą - tłumaczy koszykarz, który w sobotę zdobył 13 punktów i dołożył siedem zbiórek.
Wszyscy podkoszowi w Inowrocławiu zagrali dobre zawody. To było bardzo ważne, bo ciężar gry przeniósł się bliżej kosza. Spójnia oddała tylko 18 rzutów z dystansu, a trafiła siedem. Zespół poradził sobie dobrze, choć na parkiecie brakowało jednego z liderów, Marcina Dymały. - Marcin wypadł tak naprawdę w ostatniej chwili. Spięły go plecy w autokarze. To dla nas było zaskoczenie. Cały tydzień normalnie trenował. Tak czasem jest - mówi Karol Pytyś.
Spójnia wróciła na zwycięską ścieżkę po wcześniejszej porażce z KK Warszawa. - Przeanalizowaliśmy ten mecz, ale znamy swoją wartość. Zobaczyliśmy, jakie były błędy. Specjalnie się nim nie przejmowaliśmy ani o nim nie myśleliśmy. Mamy taki komfort psychiczny. Wygraliśmy tyle meczów, że nie musimy walczyć o play-offy tylko możemy spokojnie grać - przekonuje nasz rozmówca.