- Narzuciliśmy swój styl gry od pierwszych minut. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, co zrobiliśmy, bo zostawiliśmy ogrom ser ducha na parkiecie i takie zwycięstwo w derbach przed świętami naprawdę smakuje wyśmienicie - powiedział koszykarz PGE Spójni Stargard, Kacper Borowski.
Biało-Bordowi w 11. kolejce Orlen Basket Ligi wygrali z Kingiem Szczecin 84:74. To było dopiero drugie ligowe zwycięstwo PGE Spójni w rywalizacji z lokalnym rywalem. Miało jednak szczególny wymiar, bo stargardzianie po raz pierwszy wygrali derby z Kingiem w hali OSiR.
- Z tego względu, że grałem w Szczecinie przez trzy lata, orientowałem się, że nie ukrywając, Spójnia dostawała "bęc ki" w tych derbach, ale zmieniamy historię. Teraz może przełamiemy serię, bo w sumie to dwa ligowe mecze z rzędu wygrane, więc może teraz pójdziemy za ciosem i dogonimy Szczecin - skomentował w rozmowie z naszym portalem Kacper Borowski.
Niesiona potężnym wsparciem kibiców PGE Spójnia poradziła sobie z derbową presją, a nawet kilku koszykarzy rozegrało swój najlepszy mecz w sezonie. To właśnie wchodzący zwykle z ławki gracze zdobyli aż 56 z 84 punktów zespołu. - W tym meczu każdy grał tak, jakby był pierwszo piątkowym zawodnikiem. Naprawdę chapeau bas dla wszystkich chłopaków za serducho, pot i krew zostawione na parkiecie - zaznaczył Kacper Borowski, który kilkanaście minut później ocenił też niedzielny pojedynek na tradycyjnej konferencji prasowej.
- Od początku narzuciliśmy swój rytm gry. Postawiliśmy twardą obronę, co sprawiło, że zespół ze Szczecina w pierwszej połowie rzucił 28 punktów. Naprawdę spięliśmy się porządnie, żeby zatrzymać tak ofensywny zespół na 28 punktach. Później kontynuowaliśmy naszą grę. Każdy dorzucił jakąś cegiełkę od siebie niezależnie czy to był pierwszo piątkowy zawodnik, czy wchodzący z ławki. Każdy dał 100-110% swoich możliwości, zostawił serducho na parkiecie i efektem tego jest zwycięstwo w derbach przedświątecznych. Jesteśmy naprawdę bardzo zadowoleni z tego powodu - powiedział skrzydłowy PGE Spójni.
W derbach z Kingiem zdobył 11 punktów. Miał też sześć zbiórek. - Byłem podwójnie, jak nie potrójnie zmotywowany. Chciałem pokazać wszystkim, że jednak dalej potrafię grać. Też nie ukrywam, że przez to, że wygraliśmy, trener dał nam jeden dzień dłużej wolnego, więc będę mógł dłużej spędzić święta z rodziną - cieszył się w pomeczowej rozmowie.
Do niedzielnego meczu Kacper Borowski nie trafił dla PGE Spójni nawet jednego rzutu z gry w Orlen Basket Lidze. Długo oczekiwane przełamanie nastąpiło w najbardziej prestiżowym pojedynku. - Na pewno liczyłem, że to nastąpi wcześniej, ale dobrze, że teraz, a nie później. Jestem naprawdę zadowolony, że w końcu się przełamałem i to naprawdę w takim kluczowym meczu dla klubu, dla całej organizacji, więc jestem szczęśliwy z tego powodu - przyznał Kacper Borowski.
Jak sytuacja szybko się zmienia, pokazuje fakt, że jeszcze tydzień wcześniej w meczu ze Śląskiem nawet na chwilę nie pojawił się na parkiecie, a w derbach zagrał przez 24 minuty. Czy wcześniejsza decyzja podjęta przez trenera Andreja Urlepa również zmotywowała Kacpra Borowskiego? - Nie podchodziłem do tego w ten sposób, że muszę coś na siłę udowodnić trenerowi, czy komuś innemu. Taka była na tamtą chwilę decyzja trenera, bo próbował znaleźć sposób, jak mnie wcisnąć w rotację. Ostatecznie teraz postawił na to, że wróciłem na swoją nominalną pozycję i są tego efekty, że wygraliśmy mecz - skomentował nasz rozmówca.
Pytania o prestiżowy pojedynek z Kingiem nie zabrakło też na konferencji prasowej. To był trudny moment dla Kacpra Borowskiego, bo szczeciński klub nadal nie odpuszcza w sporze ze swoim już byłym koszykarzem.
- Miałem parę powodów, żeby być ekstra zmotywowanym. Niestety pewnie większość koszykarskiej Polski wie, jaka była moja sytuacja przed sezonem. Niestety dalej jest problem, bo dalej się ciągnie. Kolejne sprawy są złożone i nie ma takiego spokojnego życia, ale muszę zacisnąć zęby, jakoś to przetrwać. Było parę czynników, które motywowały mnie naprawdę bardzo, żeby pokazać się jak najlepiej, żeby zdjąć tę całą sytuację, że nie wychodziło mi, nie mogłem znaleźć swojego rytmu. Cieszę się, że udało mi się akurat w tym meczu to wszystko odblokować w głowie, w swoich umiejętnościach i dałem jakąś cegiełkę do tego, żeby zespół Spójni wygrał ten mecz - powiedział Kacper Borowski.
Jakub Lisowski z Głosu Szczecińskiego zapytał również koszykarza o postawę Kinga w niedzielnym meczu. - Na pewno nie mogliśmy lekceważyć drużyny ze Szczecina. Na nasze szczęście skończyło się tak, że nie mogli złapać rytmu. Nie ukrywam, że ostatnie mecze, które oglądałem, to coś się zepsuło w ich grze, coś się nie klei. Nie ma takiej zespołowości, co nie ukrywam, że jak ja jeszcze byłem w Szczecinie, było na pierwszym miejscu. To właśnie sprawiało, że zdobywaliśmy medale. To nie mój problem tak naprawdę. Musi sobie trener Miłoszewski z tym poradzić - podsumował Kacper Borowski.
Materiał sponsorowany