Jego sztandarowym powiedzeniem jest „ciaśniej, ciaśniej”. Tymi słowy Tadeusz Surma dyscyplinuje bowiem fotografowanych. Tej rozmowy nie udało się jednak ani skrócić, ani przyspieszyć. Stargardzki kronikarz, Tadeusz Surma przez ponad pół wieku zgromadził na koncie tyle ciekawych historii, że żal byłoby którąś pominąć. Od ponad 50 lat fotografuje i dokumentuje życie Stargardu. W 2021 roku otrzymał medal „Zasłużony dla Miasta Stargardu”. Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Nie licząc oczywiście kilku tysięcy nowych zdjęć, które udało mu się wykonać i zarchiwizować. Tadeusz Surma nadal dokumentuje wszystkie istotne dla Stargardu chwile. W rozmowie z Beatą Łaptutą wspomina nie tylko początki swojej kariery fotograficznej, ale również ludzi, miejsca i wydarzenia.
B.Ł - Tadeusz, czy Ty masz świadomość, że jesteś wspomnieniem mojej młodości?
T.S - Domyślam się (śmiech). Mówisz chyba o czasach „Gazety Stargardzkiej”?
B.Ł - Dokładnie tak, tam się poznaliśmy. Ja byłam młodą, początkującą dziennikarką, a Ty młodym fotografem.
T.S - Już nie takim młodym, bo to były lata 90’. Miałem wtedy jakieś 50 lat i po zakończeniu kariery pedagogicznej na poważnie zająłem się pracą fotoreportera.
B.Ł - Jak wspominasz tamte czasy?
T.S - Z wielką nostalgią i sentymentem, choćby dlatego, że to były początki stargardzkiego dziennikarstwa. Wszyscy uczyliśmy się tego rzemiosła, a w dodatku byliśmy bardzo zgranym zespołem. Czuło się wsparcie i więź. Do dzisiaj wszystkich, którzy ze mną pracowali, wspominam z wielką przyjemnością i do każdego mam ciepłe uczucia.
B.Ł - Jesteś bardzo znaną postacią w Stargardzie. Mam jednak nieodparte wrażenie, że ten Surma z aparatem, który dokumentuje wszystko, co związane grodem nad Iną ma jeszcze drugą twarz. Taką, o której niewiele wiadomo. Skąd jesteś? Jakie masz wykształcenie? Zawód wyuczony? Status rodzinny?
T.S - Strasznie dużo tych pytań (śmiech), ale postaram się odpowiedzieć. Z wykształcenia jestem pedagogiem. Od 30 lat jestem na emeryturze nauczycielskiej i zajmuję się fotografią, choć początki tej pasji datują się dużo wcześniej. W czasach PRL-u skończyłem jedyne w Polsce studium nauczycielskie o kierunku „Wychowanie internatowe”. To była taka hybryda. Połączenie wychowania fizycznego z zajęciami praktyczno-technicznymi i rysunkiem technicznym. Szkoła mieściła się w Brwinowie koło Warszawy.
B.Ł - Strasznie daleko miałeś tę szkołę!
T.S - Nie bardzo, bo pochodzę z miejscowości Małe Końskie. To wieś położona na pograniczu województwa kieleckiego i łódzkiego. Zanim jednak znalazłem się w warszawskim studium, skończyłem „Technikum Mechanizacji Rolniczej” w Piotrkowie Trybunalskim.
B.Ł - Jakim byłeś uczniem?
T.S - Pilnym. Lubiłem się uczyć i byłem bardzo ambitny. Stąd moja decyzja o dalszym kształceniu po technikum. Moje zaangażowanie dostrzegali też wykładowcy. Lubili mnie i m.in. dzięki temu zamieszkałem w Stargardzie.
B.Ł - Jak zaczęła się Twoja stargardzka przygoda?
T.S - To były lata 60’. Na drugim roku studium znalazłem się na obozie sportowym w Dąbiu, bo byłem niezłym lekkoatletą. Korzystając z okazji, odnowiłem znajomość z wizytatorem ze Szczecina, który kiedyś odwiedził moją szkołę. To spotkanie poskutkowało pierwszą pracą zawodową. W roku 1967 rozpocząłem prace w „Państwowym Technikum Rolniczym” na ul. Gdyńskiej w Stargardzie. Zostałem kierownikiem internatu.
B.Ł - Odnalazłeś się w pracy nauczyciela?
T.S - Tak. Praca bardzo mi się spodobała. Zajmowałem się nie tylko internatem, ale prowadziłem również zajęcia wychowania fizycznego. Dobrze czułem się również w Stargardzie.
B.Ł - Miałeś jakieś 25 lat, fajną pracę i mieszkanie. Brakuje tylko miłości!
T.S - Uczucie pojawiło się również. Wszystko dzięki mojemu koledze, Edwardowi. To on poznał mnie z moją przyszłą żoną, Jasią. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Ślub wzięliśmy w 1971 roku, a moim świadkiem był oczywiście Edziu. Doczekaliśmy z żoną trzech wspaniałych córek, a teraz cieszymy się wnukami.
B.Ł - Jak wyglądały początki Waszego małżeństwa?
T.S - Rozpocząłem prace w szkole w Zakładzie Karnym. Zostałem wychowawcą penitencjarnym. Pracowałem tam 2 lata, bo ta praca jednak nie do końca była dla mnie. Przeniosłem się do szkoły budowlanej i zostałem kierownikiem internatu. Dostałem również służbowe mieszkanie, więc mieliśmy z żoną własny kąt. Sami je urządziliśmy, co bardzo nas cieszyło.
B.Ł - Z tego co wiem, w tym czasie chyba rozpoczęła się Twoja przygoda z fotografią?
T.S - Dokładnie tak. Na pierwszej radzie pedagogicznej dyrektor zapytał, czy któryś z nauczycieli umie robić zdjęcia, bo chciałby w szkole założyć koło fotograficzne. Zaproponowałem swoją kandydaturę. To był wrzesień 1973 roku. Wspominam tę datę z rozrzewnieniem. Zacząłem jeździć na szkolenia i kursy fotograficzne. Tak zaczęła się moja największa życiowa pasja.
B.Ł - Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś o fotografowaniu na poważnie? O tym, żeby z pasji zrobić sposób na życie?
T.S - W 1984 roku zacząłem współpracować ze Stargardzkim Centrum Kultury. Ówczesna dyrekcja zaproponowała mi prowadzenie pracowni fotograficznej. W tym czasie wciąż jeszcze pracowałem w szkole, ale dorobiłem się też „własnej” pracowni, której byłem szefem.
B.Ł - W tak zwanym „międzyczasie” udało Ci się spełnić jeszcze jedno marzenie. Skończyłeś studia i zostałeś magistrem.
T.S - Dokładnie tak. Skończyłem studia pedagogiczne na Uniwersytecie Poznańskim. W 1979 roku uzyskałem tytuł magistra pedagogiki. Poszedłem też na podyplomówkę i zdobyłem II stopień specjalizacji. Na tym postanowiłem zakończyć swoją edukację (śmiech).
B.Ł - W 1994 roku oficjalnie przeszedłeś na emeryturę. Miałeś wtedy 50 lat. Byłeś gotów na rozpoczęcie nowego etapu zawodowego?
T.S - Zdecydowanie tak. Wreszcie miałem czas na fotografowanie i temu zajęciu poświęciłem się całkowicie.
B.Ł - Czym charakteryzuje się Twoja fotografia?
T.S - Od początku postawiłem sobie za cel fotografię, która jest swego rodzaju dokumentem. Wszystkie swoje prace archiwizuję i skrzętnie przechowuję. Robię to od ponad 50 lat. Dzięki temu widzę, jak wszystko się zmienia. Począwszy od miasta, a skończywszy na jego mieszkańcach. Zdjęcia najlepiej pokazują rozwój i progres.
B.Ł - Jak na przestrzeni lat zmieniała się fotografia?
T.S - Kiedyś były negatywy, dzisiaj wszystko przechowuję na dyskach. Takiego postępu technologicznego nigdy nie przewidywałem. Do 2004 roku robiłem zdjęcia tradycyjnymi analogami, ale wiedziałem, że techniki nie da się zatrzymać. Przeszedłem więc na fotografię cyfrową. Na przestrzeni lat fotografowałem 40-stoma różnymi aparatami fotograficznymi. W swoich zbiorach mam kilka milionów zdjęć.
B.Ł - Czy możesz mi powiedzieć, gdzie przechowujesz wszystkie swoje skarby? Takie ilości zdjęć wymagają chyba osobnego pomieszczenia!
T.S - Żebyś wiedziała (śmiech). Walczyłem o nie, jak lew. W 1978 roku udało mi się dostać mieszkanie z piwnicą na ul.Żeromskiego. W tejże powstała moja pracownia. Z wodą, światłem i glazurą. Moja żona twierdziła, że pracownia wyglądała lepiej niż nasze mieszkanie (śmiech).
B.Ł - Czy kiedykolwiek przyszło Ci do głowy, że możesz wypaść z obiegu? Miałeś obawy, że ktoś młodszy zajmie Twoje miejsce? Boisz się konkurencji?
T.S - Nigdy nie miałem z tym problemu. Szanuję wszystkich, którzy zajmują się fotografią i zawsze chętnie pomagam młodszym. Denerwuje mnie tylko brak kultury, który u fotografów również się zdarza. Przepychanki, szturchańce - tego nie lubię i nie akceptuję. Nieważne, kto i czym robi zdjęcia. Ważne, żeby z poszanowaniem dla innych.
B.Ł - Na koniec muszę zapytać, jaka jest Twoja recepta na zachowanie zdrowia, kondycji i urody (śmiech).
T.S - Pasja, dużo zajęć i praca na działce, która jest moim hobby. No i żona, która dba nie tylko o moją garderobę (śmiech).