Jako mała dziewczynka dużo malowała farbami, a na swoich obrazach umieszczała wszystko, co ją fascynowało. Podziwiała naturę i ze starannością malowała najmniejsze jej elementy. Już wówczas zrodziła się w niej jej ogromna wrażliwość na świat i ludzi. Obecnie wykorzystuje ją podczas procesu tworzenia fascynujących, a zarazem intrygujących ujęć. Jej zdjęcia przyciągają uwagę i zapadają w pamięci na długo — nie można przejść obok nich obojętnie.
Z czasem malowanie odeszło na drugi plan. Porzuciła je dla fotografii, która pozwalała uchwycić znacznie więcej i dawała znacznie lepsze efekty niż farby. Wpływ na tę decyzję miał jej wujek, który był fotografem. Jak sama mówi, to on pośrednio zachęcił ją do robienia zdjęć — „Nigdy nie widziałam procesu robienia zdjęć przez mojego wujka. Na co dzień mieszkał w Kanadzie i z pasji fotografował dla przyjemności. Wszystkiego sam się nauczył. Pamiętam, jak przeglądałam jego zdjęcia w albumie rodzinnym. Były świetne. Po zobaczeniu ich stwierdziłam, że też chcę robić zdjęcia. On mnie zainspirował, a ja długo potem próbowałam go przebić”.
W nowej pasji bardzo wspierali ją rodzice. W wieku siedemnastu lat otrzymała od ojca swój pierwszy profesjonalny sprzęt fotograficzny — był to radziecki aparat analogowy marki Smiena. Fotografowała nim wszystko, a zwłaszcza chmury. W piwnicy rodziców miała przestrzeń do wywoływania swoich pierwszych „małych” zdjęć. Pod osłoną ciemności, przy użyciu ciemni odczytywała negatywy filmowe, które początkowo rzutowała na papier, następnie obrabiała serią chemikaliów, a na końcu płukała i wieszała odbitki do wyschnięcia. Był to monotonny, a zarazem magiczny proces, który dawał jej wiele satysfakcji.
Julia Zygmuntowicz: Twój wujek zainspirował Cię do robienia zdjęć. Co teraz myśli o Twoich zdjęciach?
Aaaa Wardal: Bardzo mnie wspierał w moich początkach i od lat kibicuje mi. Zdjęcia, które robimy, są różne: on od lat fotografuje ludzi i zawsze był skoncentrowany na robieniu tylko portretów. Ja natomiast od niedawna zaczęłam to robić. Jednak mimo to bardzo docenia moje portrety i zdjęcia.
JZ: W Stargardzie zasłynęłaś z wielu fotografii krajobrazowych, które trafiły do lokalnych kalendarzy. Obecnie fotografujesz głównie ludzi. Co wpłynęło na tę zmianę?
AW: Myślę, że głównie moja dojrzałość. Przestałam się bać ludzi, a zaczęłam dostrzegać ich potencjał. Kiedyś moja nieśmiałość blokowała moje zapędy, dlatego zaczynałam od natury, która wydawała mi się bezpieczniejsza. Podobny komfort dawało mi fotografowanie architektury.
JZ: W takim razie, jak myślisz, kogo jest najtrudniej sportretować?
AW: Zarówno osoby, które są bardzo nieśmiałe, ponieważ często nie mają świadomości własnego ciała — wiem to z autopsji — jak również osoby, które są bardzo pewne siebie, ponieważ kryją się za maskami, przez które trudno się przebić.
JZ: Jak chcesz przedstawiać swoich modeli na zdjęciach?
AW: Staram się wydobyć ich naturalność, to jest dla mnie ważne. Zdjęcie musi być prawdziwe, po to, by później oglądając zdjęcia z sesji, model widział w nich siebie.
JZ: Jakie zdjęcie według Ciebie najbardziej przyciąga uwagę widza?
AW: Dla każdego będzie to coś innego, ponieważ różne rzeczy nam się podobają. Według mnie emocje na zdjęciu mają największą moc przyciągania.
JZ: Kto lub, co jest Twoją fotograficzną wyrocznią?
AW: Pozwolę zacytować osoby, które darzę wielkim podziwem. Pierwszą z nich jest Henri Cartier-Bresson i jak sam mówił: „Kiedy fotografuję, to otwartym okiem patrzę na świat, a zamkniętym spoglądam w głąb siebie”. Natomiast druga osoba to Edward Steichen. Bardzo doceniam jego spojrzenie na fotografię — „Portret nie powstaje w aparacie, ale po obu jego stronach”. Obydwa te cytaty bardzo zapadły mi w pamięć. Są także bardzo mi bliskie, ponieważ podczas sesji zawsze staram się dawać z siebie jak najwięcej, a też jednocześnie jak najwięcej dla siebie uzyskać.
JZ: Przeprowadzisz nas przez swój proces kreatywny? Research, fotografowanie, postprodukcja. Wszystko to musi zajmować Ci dużo czasu.
AW: Owszem, trzeba się przygotować do sesji i jest co złożony proces. Początkowo przeglądam media społecznościowe, oglądam obrazy i zdjęcia innych twórców, to mnie inspiruje do tworzenia własnych planów. Sesja to także wyszukiwanie dodatków i rekwizytów do niej. Z racji, że fotografuję gównie w plenerze, to muszę wyszukać idealnego miejsca, który sprosta mojej wizji. Dodatkowo po sesji przeprowadzam selekcję wykonanych zdjęć, a na końcu je obrabiam, głównie w programie graficznym „Lightroom”.
JZ: Miałaś ostatnio możliwość być na planie zdjęciowym do serialu „Heweliusz” w reżyserii Jana Holoubka. Jakie uczucia Ci wówczas towarzyszyły, odczuwałaś tremę?
AW: Tak, zgłosiłam się, gdy poszukiwali statystów i udało mi się dostać na plan. Byłam podekscytowana i bardzo ciekawa, ponieważ nieczęsto nadarza się możliwość podpatrzenia, jak pracują znani reżyserzy i aktorzy. Co do tremy, to nie miałam jej, jak już wiedziałam, co mam robić. Podczas kręcenia scen starałam się wypaść jak najlepiej i byłam skupiona na realizacji. Myślę, że przydały się wtedy moje dawne doświadczenia aktorskie z przeszłości. Jako mała dziewczynka brałam udział w szkolnych przedstawieniach teatralnych i konkursach recytatorskich, dodatkowo też byłam lektorem, więc występy przed publicznością nie są mi obce.
JZ: W produkcji występujesz jako statystka i wcielasz się w rolę dziennikarki. W ilu scenach będziemy mogli Cię zobaczyć?
AW: W dwóch, może w trzech, trudno powiedzieć.
JZ: Czy według Ciebie trudno być aktorką?
AW: Myślę, że tak. Trzeba grać daną rolę niezależnie od tego, jakie warunki pogodowe panują, a także niezależnie od własnego samopoczucia. Kiedy słyszysz, że reżyser krzyczy: „akcja!”, to liczy się tylko to, co trzeba zagrać i musisz zrobić to, najlepiej, jak potrafisz.
JZ: Czego się nauczyłaś podczas tej krótkiej, przypuszczam, że magicznej przygody filmowej? Czy coś Cię zaskoczyło?
AW: Owszem. Zaskoczyła mnie liczba osób, która pracuje nad tym, by wszystko później dobrze wyglądało na ekranie. Jest to trudna praca zespołowa, o której nie myśli się, oglądając film czy serial. Dodatkowo nauczyłam się, że warto przełamywać własne bariery, nie bać się podejmowania wyzwań, oraz że trzeba wierzyć w siebie i w swoje możliwości.
JZ: Gdzie się lepiej czujesz: przed obiektywem czy za nim?
AW: Zdecydowanie za — wtedy kontroluję sytuację. Wszystko, co się dzieje, zależy ode mnie, a to daje mi komfort.
JZ: Czym dla Ciebie jest robienie zdjęć?
AW: Odskocznią, odpoczynkiem od codzienności, ale także formą pewnego rodzaju terapii. Fotografia pozwala mi uporządkować pędzące myśli, skupić się i wyciszyć. Gdy mam aparat w dłoniach, mój świat się bardzo kurczy. Wtedy jestem tylko ja i fotografowana osoba bądź scena. Bardzo lubię ten stan.
JZ: Co robisz, gdy nie fotografujesz?
AW: Ostatnio wróciłam do śpiewania. Impulsem był udział w świątecznych warsztatach z Cantore Gospel. Członkowie zespołu bardzo ciepło mnie przyjęli. Poza tym znów maluję — chociaż nie wiem, czy tak to mogę określić — w każdym razie próbuje to robić. Daje mi to podobną przyjemność co fotografowanie. Dużo czytam. Uwielbiam to robić, bardzo wcześnie miłość do książek została mi zaszczepiona przez rodziców. Może Cię zaskoczę, bo piszę wiersze, ale takie do szuflady, bo są bardzo moje.
JZ: Jakie są Twoje plany związane z fotografią?
AW: Obecnie gromadzę materiał do wystawy. Chciałabym móc pokazać, jak bardzo zmieniło się moje spojrzenie na fotografię od momentu, kiedy zaczynałam. Chcę się nadal rozwijać, daje mi to wielką radość — myślę, że to jest najważniejsze.
Julia Zygmuntowicz doskonali swój warsztat dziennikarski w Pracowni Lokalności i Dziennikarstwa w Stargardzkim Centrum Kultury pod okiem Aleksandry Zalewskiej-Stankiewicz.
Korzystając z gościnności naszego portalu, który w swojej misji ma promocję młodych talentów, publikuje na nim swoje artykuły.
Tu jesteś:
- Wiadomości
- Lifestyle
- Anna Wardal: Zdjęcie musi być prawdziwe