O takich, jak on mówi się „rodzynek”, bo pracuje w jednym z najbardziej sfeminizowanych środowisk zawodowych. Od 10 lat jest pracownikiem socjalnym w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Stargardzie. Zajmuje się opieką nad kilkudziesięcioma rodzinami, w których występują poważne problemy życiowe. Począwszy od ubóstwa i bezdomności, aż po uzależnienia i przemoc domową. O codzienności pracownika socjalnego z Dominikiem Jaźwińskim rozmawia Beata Łaptuta.
B.Ł - Jak i kiedy zaczęła się Pana kariera zawodowa?
D.J - W 2003 roku ukończyłem studia socjologiczne o specjalności praca socjalna. Potem przez rok pracowałem w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. Finalnie jednak wyjechałem za granicę w poszukiwaniu lepszego życia. Tam nie wykonywałem jednak swojego zawodu. Po powrocie do kraju postanowiłem poszukać pracy zgodnej z moim wykształceniem i tak trafiłem do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
B.Ł - Pracownik socjalny to trudny, odpowiedzialny i słabo płatny zawód. Wiedział Pan o tym od początku, dlaczego więc taka decyzja?
D.J - Zalety i wady tej pracy znałem od samego początku. W tym zawodzie najważniejszy jest jednak kontakt z ludźmi, a ja lubię ludzi i chętnie zajmuje się ich problemami. Ten fakt zaważył na mojej decyzji.
B.Ł - Jak wygląda typowy dzień pracownika socjalnego?
D.J - Zaczynam od przeglądania teczek i spraw bieżących. W tym zawodzie jest dużo papierologii i pracy biurowej, tego akurat nie lubię (śmiech). Potem jednak zaczyna się praca w terenie, która daje mi najwięcej satysfakcji. Odwiedzam swoich klientów i przeprowadzam wywiady środowiskowe lub monitoruję sytuację rodzin, które mi podlegają.
B.Ł - Iloma rodzinami się Pan zajmuje?
D.J - Czterdziestoma. Wszystkich odwiedzam przynajmniej raz w miesiącu. Do niektórych dojeżdżam autobusem, do innych chodzę pieszo. Wszystko zależy od odległości, które muszę pokonać. MOPS zajmuje się jednak tylko rodzinami, które zamieszkują miasto Stargard, więc nie mam dużego problemu z dotarciem tam, gdzie jestem potrzebny.
B.Ł - Z jakimi problemami borykają się rodziny, które podlegają Pańskiej pieczy?
D.J - Te problemy są bardzo różne. Począwszy od ubóstwa, bezdomności i bezrobocia, aż po niepełnosprawność, długotrwałą chorobę i przemoc w rodzinie. Pracuję również z osobami bezradnymi w sprawach opiekuńczo-wychowawczych i ludźmi uzależnionymi. Ostatnio miałem też dużo pracy w związku z wojną w Ukrainie i uchodźcami, którzy zamieszkali w Stargardzie.
B.Ł - Jakich problemów w Pana rejonie jest najwięcej? Z czym zmagają się Pańscy podopieczni?
D.J - Z ubóstwem, uzależnieniami i przemocą w rodzinie. Ten ostatni problem jest mi szczególnie bliski, bo jestem członkiem zespołu do spraw przeciwdziałania przemocy domowej. Pracuję w grupie diagnostyczno-pomocowej.
B.Ł - Jak często spotyka się Pan z problemem przemocy domowej?
D.J - Coraz częściej niestety. Mam wrażenie, że ten problem eskaluje, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci.
B.Ł - Z czego to wynika?
D.J - Główną przyczyną tego problemu jest z pewnością alkohol i brak umiejętności wychowawczych. Uzależnieni rodzice rozwiązują problemy z dziećmi przemocą fizyczną. Dzisiaj to niedopuszczalne, kiedyś dozwolone i akceptowane. Wciąż widzę duży problem w zmianie metod wychowawczych.
B.Ł - Na ile pracownik socjalny może pomóc w sytuacji przemocy domowej? Nie sposób przecież pilnować ojca czy matki przez 24 godziny na dobę…
D.J - W monitorowaniu tych rodzin pomaga nam policja, psychologowie szkolni, nauczyciele i sąsiedzi. Jesteśmy z nimi w stałym kontakcie i w ten sposób czuwamy nad sytuacją. Faktycznie jednak mamy ograniczone możliwości, bo nie sposób pilnować przemocowców non stop, przez całą dobę.
B.Ł - Co jest najtrudniejsze w Pańskiej pracy?
D.J - Chyba momenty, w których spotykam się z nieoczekiwaną agresją ze strony klientów. Najczęściej jest to agresja werbalna, ale zdarzają się również przypadki agresji fizycznej.
B.Ł - Co w takiej sytuacji?
D.J - Skończyłem kursy samoobrony i mam dostęp do gazu pieprzowego, ale nigdy go nie użyłem. Zazwyczaj staram się rozwiązywać takie problemy w sposób interpersonalny i szczęśliwie udaje mi się wyjść z takich opresji bez szwanku. Przynajmniej jak dotąd (śmiech). Jest to jednak dość stresujący element mojej pracy, nie będę ukrywał.
B.Ł - Spotyka się Pan na co dzień z takim ogromem nieszczęścia, że zastanawia się, czy umie Pan oddzielić pracę zawodową od życia prywatnego? Przenosi Pan problemy na grunt prywatny?
D.J - Tego się trzeba nauczyć. Zajęło mi to kilka lat, ale jestem na dobrej drodze. Zdarza mi się oczywiście rozmyślać po pracy o problemach moich podopiecznych, ale umiem sobie z tym poradzić. Nie przenoszę traum moich klientów na życie osobiste, bo nikomu w ten sposób nie pomogę.
B.Ł - Jak pracuje się Panu w sfeminizowanym środowisku? Jest Pan jedynym mężczyzną w stargardzkim MOPS-ie?
D.J - Otóż nie! Jest nas dwóch (śmiech). Prawdą jest jednak, że niewielu mężczyzn decyduje się uprawiać ten zawód. Pracuję w gronie kobiet, ale wcale mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Bardzo cenię sobie pracę z koleżankami, bo są kompetentne, sumienne i wiele można się od nich nauczyć.
B.Ł - Gdyby po raz drugi mógł Pan wybrać ścieżkę zawodową, zostałby Pan pracownikiem socjalnym?
D.J - Sam nie wiem, powiem szczerze. Główna przyczyną, dla której pomyślałbym o zmianie zawodu byłyby finanse. Pracownicy socjalni są bardzo słabo opłacani, stąd protesty i wieloletnie walki o większe zarobki.
B.Ł - Jakie ma Pan plany zawodowe na przyszłość? Będzie Pan pracownikiem socjalnym do emerytury?
D.J - Nie zastanawiam się nad tym specjalnie, nie wiem, co przyniesie życie… Na razie jestem tu, gdzie jestem i jest mi dobrze. Oczywiście wciąż podnoszę swoje kwalifikacje zawodowe. Mam specjalizację pierwszego stopnia i ukończyłem studia podyplomowe z zakresu zarządzania w pomocy społecznej. Być może kiedyś mi się to przyda, ale na razie nie zamierzam niczego zmieniać.
B.Ł - Proszę na koniec opowiedzieć mi o swoich największych sukcesach zawodowych, bo na pewno ma Pan takowe.
D.J - Największym sukcesem jest dla mnie dobro moich klientów. Kiedy widzę, jak moi podopieczni pokonują trudności i radzą sobie samodzielnie z problemami, to odczuwam satysfakcję i dumę. Czuję, że wykonałem kawał dobrej roboty. Większej nagrody nie potrzebuję.
Tu jesteś:
- Wiadomości
- Lifestyle
- Być jak pracownik socjalny