Na co dzień geodeta a po godzinach prezydent stargardzkiego oddziału „Rotary Club”. Kiedyś harcerz, teraz społecznik. „Zawsze lubiłem pomagać i angażować się w przeróżne akcje. Wcześniej jednak miałem na to zbyt mało czasu. Praca, dom i rodzina bardzo mnie pochłaniały. Teraz przyszedł dobry moment na to, żeby wrócić do działania na rzecz innych” - mówi Jerzy Kielan, prezydent „Rotary Club” w Stargardzie.
B.Ł - „Rotary Club” kojarzy się niemal wszystkim z elitarną grupą ludzi, którzy mają pieniądze, pozycję i władzę. Biorąc pod uwagę, że organizacja istnieje na świecie od 1905 roku, czy coś się w tej kwestii zmieniło? Macie pieniądze i władzę?
J.K - Przede wszystkim mamy mnóstwo dobrych chęci (śmiech). A mówiąc zupełnie serio, to „Rotary Club” powstał, żeby działać na rzecz innych. Zamysł od początku był taki, żeby stworzyć koleżeński krąg ludzi reprezentujących różne zawody i branże, którzy będą działać na rzecz innych.
B.Ł - To co z tą elitarnością i wyjątkowością członków Klubu? To mity i legendy?
J.K - Czas płynie i wszystko się zmienia. Dzisiaj nie jest już tak, jak kilkadziesiąt lat temu. Dżentelmeni nie spotykają się raz w tygodniu na spotkaniach „Rotary” przy szklaneczkach wybornej whisky i kubańskich cygarach (śmiech). Takie Kluby już nie istnieją. Śmiejemy się nawet, że średnia wieku klubowiczów szczecińskich to „60 plus” i niedługo członkowie będą chodzić po schodach z butlami tlenowymi. To oczywiście jest żart, ale prawda jest taka, że potrzebujemy świeżej krwi. Młodych ludzi, którzy tryskają energią i zapałem. Z otwartymi rękoma przyjmujemy w nasze szeregi właśnie takie osoby.
B.Ł - Czyli nieprawdą jest, że do Klubu można się dostać dopiero wtedy, gdy któryś z jego członków pożegna się ze światem?
J.K - Zdecydowanie nie, choć być może w niektórych Klubach tak to jeszcze wygląda. W tej chwili „Rotary Club” otwiera się na lokalną społeczność. To już nie są elity buissnesowe, ale wybrańcy, którzy chcą pomagać. Takie trochę harcerstwo dla dorosłych. Nie ma w nim elitarności, ale jest chęć pomocy i wspierania tych, którzy tego potrzebują.
B.Ł - Ilu członków liczy stargardzki Klub i kto do niego należy?
J.K - Mamy 21 członków. Reprezentujemy różne zawody i grupy społeczne. Mamy też różne poglądy polityczne. Czasem się ścieramy, dużo dyskutujemy. Niepodzielnie łączy nas jednak chęć niesienia pomocy.
B.Ł - Jak wygląda typowe spotkanie członków „Rotary Club”?
J.K - Spotykamy się raz w tygodniu w „Miejskim Browarze”. Każde zebranie zaczyna się dzwonkiem, którego używa Prezydent. Po nim rozmawiamy tylko o Klubie i sprawach, które go dotyczą. Dopiero po zakończeniu spraw klubowych rozmawiamy na tematy ogólne. Czasem są to bardzo emocjonujące debaty (śmiech). Każde spotkanie ma jednak określony cel. Zastanawiamy się, w jaki sposób możemy pomoc lokalnej społeczności.
B.Ł - Co w takim razie zdołaliście Państwo już zrobić? Komu pomogliście?
J.K - Robimy na przykład „kolacje charytatywne”. Udało nam się zorganizować już trzy. Podczas pierwszej zbieraliśmy pieniądze dla Julki - podopiecznej Zespołu Szkół Specjalnych. Drugie spotkanie zapewniło pieniądze dla klubu piłkarskiego „Kluczevia”. Komu przekażemy środki zebrane podczas trzeciego spotkania, jeszcze nie wiadomo. Trwają dyskusje, bo pomocy potrzebuje wiele osób i organizacji.
B.Ł - W jaki sposób można zostać członkiem stargardzkiego oddziału „Rotary Club”?
J.K - Zapraszamy wszystkich zainteresowanych na nasze spotkania. Widujemy się w każdy wtorek o 18.00 w „Miejskim Browarze”. Podczas zebrań omawiamy mnóstwo ciekawych tematów, można popatrzeć i posłuchać. Potem już tylko głosowanie i gotowe (śmiech). Choć działamy dopiero rok, to jesteśmy otwarci i chętni do współpracy. Warto do nas dołączyć. Nie dość, że można spełnić się i pomóc potrzebującym to jeszcze gwarantujemy mnóstwo ciekawych znajomości.