Dzisiaj jest: 25.4.2024, imieniny: Jarosława, Marka, Wiki

Adam Topolski: Scenariusz, jak w filmie. Zbyt wcześnie uwierzyłem w to, że utrzymamy się w II lidze

Dodano: 4 lata temu Autor:
Redakcja poleca!

Trener Błękitnych Stargard podsumował sezon.

Adam Topolski: Scenariusz, jak w filmie. Zbyt wcześnie uwierzyłem w to, że utrzymamy się w II lidze
Trener Błękitnych Stargard podsumował sezon. Nie zabrakło pochwał, ale Adam Topolski wskazał również błędy.

Patryk Neumann: Odetchnął pan już po tym ciężkim, długim, wyczerpującym sezonie?

Adam Topolski: Powoli, ale ochłonąłem. Spadło ze mnie, że utrzymaliśmy się w II lidze. Ostatni mecz o wszystkim decydował. Doprowadziliśmy do bardzo niedobrej sytuacji, ale zwycięsko z tego wyszliśmy i z tego się bardzo cieszę.

Oglądał pan jeszcze raz mecz z Lechem II Poznań? Analizował pan go na spokojnie, czy już nie było takiej potrzeby?

- Na gorąco nie analizowałem, ale mam w pamięci ten mecz. Przy stanie 0:0 mieliśmy sytuacje bramkowe. Zdobyliśmy nawet bramkę, ale nieuznaną. Przeciwnik też miał jedną sytuację, z której mógł zdobyć bramkę i nie wiadomo, jakby to się potoczyło. Z przekroju całego spotkania graliśmy bardzo dobry mecz. Zwycięstwo nam się należało i myślę, że udowodniliśmy wszystkim, że zasłużyliśmy na to żeby pozostać w II lidze.

Chyba wszystko w tym meczu ułożyło się tak, jak miało się ułożyć? Była dobra gra i trochę szczęścia, a tego brakowało w niektórych meczach.

- Mobilizowałem piłkarzy już od poniedziałku, że to jest taki mecz, jak na mistrzostwach świata. Będzie decydował o tym, czy będziemy się dalej promowali, jako piłkarze, czy klub zostanie w II lidze, czy będzie spadek do III ligi i nie wiadomo, co się stanie. Wszyscy się zjednoczyliśmy. Do tego trzeba powiedzieć o spotkaniu z prezydentem. To był mobilizujący moment. Dał jasny sygnał, że II liga dla Stargardu jest potrzebna, bo chciałby żebyśmy zostali.

Do tego powiem, że taktycznie bardzo dobrze rozwiązałem ten mecz. Rozegraliśmy to tak, jak sobie zaplanowałem. Wyszła zmiana z Bochnakiem, którą przygotowywałem. Wszedł chłopak, który był od dwóch tygodni w bardzo dobrej dyspozycji. Jego pozycja to prawy i lewy pomocnik, ale Fadecki i Sanocki bardzo dobrze grali. Przygotowywałem go na dziesiątkę żeby wszedł, jeżeli będzie trzeba i tak się stało. Scenariusz tak, jak w filmie. Ułożony i tak się potoczyło.

Trochę nas jednak przytrzymaliście w niepewności. Gdy siedząc na trybunach się myślało, że zostaje 20 minut i może być spadek do III ligi to było nerwowo.

- Jestem dość długo w piłce. To tak zostało rozegrane. Mówiłem piłkarzom, że najgorzej stracić bramkę, bo później już nie ma szans i emocji. Jak nie stracimy bramki to zostawcie to trenerom, którzy w ostatnich 20 minutach położą wszystko na jedną szalę i tak to zrobiliśmy. Wzmocniliśmy ofensywę, bo w końcówce najlepiej się mecze rozstrzyga, ale też nie mogliśmy iść w jakieś szaleństwo.

Przeciwnik posiada piłkarzy, którzy rokują duże kariery na miarę Ekstraklasy, czy reprezentacji Polski. Są młodzi, ale otoczeni byli starszymi piłkarzami: bramkarzem Radlińskim, Wojtkowiakiem, czy Marciniakiem, którzy mają po 35 lat. Bardzo im zależało na tym żeby tego meczu nie przegrać.

Zaskoczyło pana, że nie zagrał najlepszy strzelec rezerw Lecha Poznań, Filip Szymczak? Dla nich to był też ważny mecz, a on jednak wraz z pierwszym zespołem dostał urlop.

- Wiedzieliśmy, że Letniowski i Szymczak nie będą grali, ale wszedł na przykład Sobol, który grał w I lidze na środku ataku. To nie jest gorszy piłkarz. Wszedł też Bartkowiak w drugą linię. My nie mamy równorzędnych zmienników, ale w Lechu każdy młody może coś wnieść.

Zajęliście tylko 12. miejsce, ale zdobyliście aż 47 punktów. To wynik na miarę możliwości drużyny Błękitnych, czy mógłby być trochę lepszy?

- 47 punktów to najmniej ile mogliśmy zdobyć. Ten zespół mógł grać o baraże, jeżeli byłaby taka sytuacja, że moglibyśmy w nich zagrać. Powiem też, że zbyt wcześnie uwierzyłem w to, że utrzymamy się w II lidze i nic nam nie grozi. Zawsze 42, czy 44 punkty gwarantowały utrzymanie. Chciałem ogrywać młodych piłkarzy. Zrobiła się sielankowa atmosfera. Na treningach chcieliśmy rozwijać piłkarzy. Chciałem jak najwięcej młodzieży wprowadzić. To się poniekąd udało, ale nie wszystko zrealizowałem.

Myślałem, że będę ich więcej puszczał, bo już mamy utrzymanie. Okazało się, że niestety nigdy nie wolno być pewnym. Wyniki były tak zaskakujące, że coś niesamowitego. Nawet ostatni mecz Widzewa ze Zniczem. Wszyscy zaczęli wygrywać. Było w tym też trochę mojej winy, że doprowadziliśmy do tego, że musieliśmy ostatnim meczem przypieczętować to pozostanie w II lidze. Myślałem, że zwycięstwo z Legionovią już wystarczy. Jestem niesamowicie zadowolony i uradowany, że w tym ostatnim meczu pokazaliśmy, że drzemały duże możliwości w tym zespole. Na pewno ten zespół było stać na miejsce w pierwszej piątce.

Nie wiem, czy się pan zgodzi, że tempo rozgrywania spotkań po wznowieniu II ligi trochę wam przeszkodziło? Mecze często grane co trzy dni nie były korzystne dla Błękitnych, ale również innych drużyn, co trochę zamieszało w lidze.

- Pełnej analizy jeszcze nie zrobiłem, ale takie mecze, jak z Pogonią Siedlce, gdzie straciliśmy szybko bramki. Później wyrównaliśmy, mieliśmy sytuację stuprocentową i ewidentny rzut karny, którego sędzia nie dyktuje. To są takie przełomowe mecze, że gdybyśmy wyszli na 3:2 mogłoby się skończyć wyżej. Graliśmy bardzo dobrze w ataku z polotem. Dużo sytuacji stwarzaliśmy. Tam trzy punkty nam uciekły. Mecz z Garbarnią kuriozalnie przegraliśmy, bo trzy sytuacje i przeciwnik zdobywa trzy bramki, a my poprzeczka, słupek.

Nie ustrzegliśmy się błędów. Muszę jasno powiedzieć, że obrona nie spełniła zadania, ale w obronie gra cały zespół. Trudno obwiniać czterech obrońców, bo tak wzmocniliśmy siłę ataku, że trochę zapomnieliśmy o grze obronnej. Jednak obrona buduje wynik, a nie atak. Myślałem, że nasza obrona jest w stanie stracić jedną, maksymalnie dwie bramki. Niestety traciliśmy trzy bramki i to decydowało, że nie mieliśmy punktów. To stało się w ostatnich meczach szczególnie u siebie.

To samo ze Stalą Rzeszów. Mieliśmy dwie sytuacje, gdzie można było zdobyć bramki, a straciliśmy w końcówce. Nie napinaliśmy się żeby grać w barażach. Chciałem ograć jeszcze więcej młodych chłopaków ze Stargardu. Trochę mi się to udało, ale nie w całości i dlatego ten wynik taki był, że do końca były emocje.

Dobrze, że tak się skończyło. Pokazaliśmy klasę w ostatnim meczu. Zawodnicy pokazali, że mogą grać na wysokim II-ligowym poziomie. My byliśmy już spisani do spadku. Nikt się nie spodziewał, że wygramy. Pokazaliśmy, że potrafimy grać w piłkę i wygraliśmy w sportowy sposób. Dobrze, że poszedł taki sygnał do ligi. Zawsze o nas mówili trenerzy, że gramy najładniejszą piłkę, ale co z tego, jak straciliśmy tyle bramek. To daje nam szkoleniowcom i zespołowi trochę do myślenia. Trzeba popracować nad grą obronną.

Czy zaskoczyło pana, że Stal Stalowa Wola i Elana Toruń spadły z II ligi?

- Bardzo. To nie są zespoły, które powinny spaść. Szczególnie Stalówka, gdzie zaczęła grać tyle meczów u siebie. Ostatni mecz u siebie z Pogonią Siedlce decydował o tym, że mogli się utrzymać. To jest ból. Druga sprawa to piękny stadion wybudowany pod to żeby być w II lidze. Nikt tam nie przypuszczał, że oni spadną. Elana przy takim budżecie i takich zawodnikach. Nie ujmując naszym piłkarzom, ale piłkarsko zespół lepszy od naszego i okazuje się, że taki zespół leci. Okazuje się, że jednak trenerzy odgrywają decydującą rolę, czy zespół dobrze gra, jest dobrze przygotowany.

Jaka będzie pana przyszłość w klubie? Czy już coś wiadomo?

- Spokojnie na razie jestem na urlopie. Nic nie mogę na tę chwilę powiedzieć. Chciałem już odpocząć od piłki, ale zobaczymy, jak to się wszystko dalej potoczy. Dajmy sobie 10 dni żeby to wszystko przemyśleć, odpocząć i zobaczymy, co dalej.

Do kiedy ma pan wolne?

- Do następnej środy (5 sierpnia). Trzeba działać szybko, bo idą puchary. Jarek Piskorz jest przygotowany. Ja wziąłem dłuższy urlop, ale jesteśmy cały czas w kontakcie. Pracujemy dalej tak, jak pracowaliśmy.

Już w drugi weekend sierpnia pucharowy mecz z Legionovią Legionowo, a później możecie trafić na Wartę Poznań.

- Też bym sobie życzył żeby tak to się potoczyło, bo w pucharze można zaistnieć. Nie wybiegajmy w przyszłość, bo nie wiadomo, kto do końca odejdzie, kto przyjdzie. Teraz jest szaleństwo. Mamy piłkarzy, którzy mają wolną rękę i mamy piłkarzy, o których ktoś dopytuje. Mamy też piłkarzy na oku, których chcielibyśmy widzieć u siebie. To jest proces złożony. Potrzeba czasu, rozmów.

Jak pan sobie radzi w czasie tej pandemii z prowadzeniem zespołu przy wszystkich obostrzeniach, które wprowadził PZPN? Czy dla pana to był większy problem i stres niż wcześniej?

- Mam bogate doświadczenie i w każdych warunkach już pracowałem. Nie było żadnego zaskoczenia żeby sobie zmodyfikować zajęcia. Najważniejsze to mieć zawodowo prowadzących się piłkarzy. Ci piłkarze wywiązali się z tego, że poddali się treningowi i na co dzień dbali o siebie. Proces treningowy był tak skonstruowany, że budowaliśmy formę od meczu do meczu i nam to się udawało. Fizycznie wyglądaliśmy zawsze lepiej od przeciwnika.

Nie zapominajmy o Filipie Dyliku, z którym zaczęliśmy współpracę od stycznia. W okresie wiosennym wykonał olbrzymią pracę. Trening dynamiczny, siłowy i koordynacyjny prowadzony przez Filipa Dylika miał wpływ na to, że uniknęliśmy kontuzji. Bardzo jasno chciałbym nadmienić, że przyłożył dużą cegiełkę do tego, że ta drużyna się utrzymała i dalej się rozwijała. Spotkałem człowieka, który się zna na temacie, umie prowadzić takie zajęcia. Wie, co robi. Jest niesamowicie sumienny i oddany. Łapie szybko kontakt.

To jeszcze na koniec wspomnijmy, że trener Piskorz często był przy linii, pokrzykiwał i dowodził zespołem. Taka była pana decyzja żeby w ten sposób zarządzać meczem?

- Tak w sztabie trenerskim dużą rolę odegrał Jarek Piskorz, który prowadził treningi pod moim nadzorem. Bardzo się angażował. To świadoma decyzja. Mam już trochę lat. Nie chciałem w takie mocne nerwy wchodzić. Musiałem kontrolować swoje zdrowie. Jarek był upoważniony do tego żeby poprzez moje podpowiedzi miał podejmować głośne podpowiadanie. Pochwalę też trenera bramkarzy, Sławka Szczecińskiego. Zorganizowany trening. Nic mu nie musiałem podpowiadać. Trochę bramek napuszczali, ale to nie jest wina bramkarzy tylko całego zespołu, że graliśmy luźno w obronie. Sławek wykonał dużą robotę.

Był też fizjoterapeuta Piotrek Gozdek, który poświęcił wiele czasu dla zespołu. Człowiek orkiestra to kierownik Marcin Sawczak. Tylko życzyć każdemu trenerowi żeby mógł trafić na takiego kierownika. Dobrą pracę wykonali też Robert Gajda, Krystian Domowicz i Jarosław Hajduk z zarządu. Byliśmy jedną rodziną i to jest sukces nas wszystkich. Chciałbym to mocno podkreślić, bo sukcesem potrafię się podzielić. Sukces to nie Topolski, Piskorz, czy Szczeciński tylko cała nasza grupa. Ukłony też w stronę pana prezydenta. Trochę tylko mogę powiedzieć, że w przyszłości musimy nałożyć większy nacisk żeby baza się rozwijała. Prezydent ostatnio zapewnił, że i to się poprawi. W tym kierunku trzeba iść. Bardzo mi zależy żeby docenić też tę grupę, bo tak to wyglądało.

 
Materiał sponsorowany
Zapisz się do newslettera:
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach marketingu usług i produktów partnerów właściciela serwisów.
PGE Spójnia Stargard - Enea Stelmet Zastal Zielona Góra. Fotorelacja