- Gratulacje dla Śląska Wrocław. Bardzo trudny mecz do wygrania dla obu drużyn. W końcówce skuteczne akcje zawodników z Wrocławia. Mecz miał kilka oblicz. Byliśmy w meczu. Prowadziliśmy już w ważnych momentach. Niestety końcówka nam nie wyszła. Otwarte rzuty nie znalazły drogi do kosza i musieliśmy uznać wyższość Śląska Wrocław - powiedział trener PGE Spójni.
Przypomnijmy, że stargardzianie przegrali 79:82. To był dla nich prestiżowy mecz, ale od początku układał się po myśli rywali. Gospodarze prowadzili tylko przez 44 sekundy. - Wróciła rywalizacja pomiędzy dwoma klubami. Bardzo piękna atmosfera całego meczu. Trzeba podziękować naszym zawodnikom, że się nie załamali po pierwszej kwarcie i walczyli. Potrafili wyjść na prowadzenie. Niestety nie zamknęliśmy meczu. Takie sytuacje nas nie cieszą, ale nikt tu nie będzie spuszczał głów - kontynuował analizę tego spotkania Kamil Piechucki.
PGE Spójnia walczyła do końca, a rezultat i tak jest dla niej niezły. Trudno wygrać, gdy zalicza się trzy tak fatalne fragmenty meczu. Początek rywale wygrali 27:7, trzecią kwartę zaczęli od wyniku 25:14 (odskakując na 60:48), a w czwartej zdobyli osiem punktów z rzędu. Łatwo policzyć, że w tych trzech momentach trwających łącznie około 19 minut Śląsk zdobył 60 punktów, a PGE Spójnia zaledwie 21.
- Mieliśmy jasny plan, gdzie mamy atakować i czego się ustrzegać. W pierwszej kwarcie to nie wychodziło. W drugiej poszło to totalnie w drugą stronę. Mecz odbywał się na połowie boiska i Śląsk Wrocław zdobył osiem punktów. W trzeciej kwarcie też kilka niecelnych rzutów, z których poszedł szybki atak. W koszykówce są górki i doły. Większą górkę na końcu miał Śląsk i wygrał trzema punktami. Nie graliśmy z przysłowiowym ogórkiem, więc trzeba też to szanować - tłumaczył trener PGE Spójni Stargard, który skomentował też dokonane transfery.
- Nie jest tajemnicą, że przyjechał zawodnik, który był polecany. Miał przyjechać w odpowiedniej formie żeby nam pomóc. Realia okazały się inne. Niestety nie przeszedł badań i musiał jechać do domu. Byłby w składzie, grałby w sobotę z nami. Nie udało się. Oczywiście na jego miejsce chcieliśmy kogoś sprowadzić, ale i tak nie było szansy żeby zagrał w tym meczu - powiedział trener o sytuacji z Williamem Gravesem IV. Nie zdradził jednak, czy nowy skrzydłowy jest już wybrany.
W sobotę zadebiutował Darnell Jackson. Podkoszowy nikogo pozytywnie nie zaskoczył. Padały za to opinie, że lepiej było zostawić Justina Tuoyo, co jest kompletną abstrakcją. Trener jednak wierzy w umiejętności doświadczonego koszykarza.
- Mamy wystarczającą ilość graczy. Graliśmy dziewięcioma zawodnikami. Niestety nie udało się tego meczu zamknąć. Darnell odbył z nami dwa pełne treningi. Cudów się nie spodziewałem. Oczywiście od każdego zawodnika można trochę więcej wymagać, ale nie będę wyciągał jednostek z zespołu. Musimy razem iść do przodu. Zagrał na tyle, na ile mógł i starał się nam pomóc. Wiem, że w przyszłości ten zawodnik może zrobić różnicę i tego się trzymamy - przekonywał Kamil Piechucki.
W sobotę w składzie zabrakło Bartosza Bochno. - Nie grał z powodu kontuzji. Może będzie gotowy na mecz ze Startem Lublin - wyjaśnił stargardzki szkoleniowiec, który był również pytany o zachowanie kibiców w końcówce spotkania i po meczu. Fani w otwarty sposób domagali się zmiany trenera oraz zagranicznych wzmocnień. Wcześniej wiele pisano o tym tylko na portalach społecznościowych, gdzie oczywiście szkoleniowiec miał spore grono przeciwników, ale również obrońców apelujących o cierpliwość.
- Nie jest moją rolą to komentować. Przychodzimy tu z grupą chłopaków do pracy. Skupiamy się na swoim zespole. Nie rozdajemy medali ani zwycięstw przed sezonem i w trakcie. Patrzymy tylko na każdy kolejny mecz i to nas interesuje. Ten zespół pokazuje, że przy odpowiedniej pracy i zaufaniu, które mam dla tych ludzi jest w stanie wygrywać mecze w ważnych momentach. Nie pracuję na zasadzie presji. Staram się wykonywać swoją pracę, jak najlepiej i dawać chłopakom możliwości w zdobywaniu punktów i ustalać, jak będziemy bronić. Proszę mnie nie mieszać w tematykę wirtualnej rzeczywistości. Stoję mocno na ziemi. Przychodzę do pracy i to mnie interesuje. Każdy ma jakieś swoje zdanie. Sezon ma 30 meczów, a nie pięć. Nie będziemy teraz za bardzo się nad tym zastanawiać, komu się to podoba, a komu nie - zakończył Kamil Piechucki.
Przypomnijmy, że stargardzianie przegrali 79:82. To był dla nich prestiżowy mecz, ale od początku układał się po myśli rywali. Gospodarze prowadzili tylko przez 44 sekundy. - Wróciła rywalizacja pomiędzy dwoma klubami. Bardzo piękna atmosfera całego meczu. Trzeba podziękować naszym zawodnikom, że się nie załamali po pierwszej kwarcie i walczyli. Potrafili wyjść na prowadzenie. Niestety nie zamknęliśmy meczu. Takie sytuacje nas nie cieszą, ale nikt tu nie będzie spuszczał głów - kontynuował analizę tego spotkania Kamil Piechucki.
PGE Spójnia walczyła do końca, a rezultat i tak jest dla niej niezły. Trudno wygrać, gdy zalicza się trzy tak fatalne fragmenty meczu. Początek rywale wygrali 27:7, trzecią kwartę zaczęli od wyniku 25:14 (odskakując na 60:48), a w czwartej zdobyli osiem punktów z rzędu. Łatwo policzyć, że w tych trzech momentach trwających łącznie około 19 minut Śląsk zdobył 60 punktów, a PGE Spójnia zaledwie 21.
- Mieliśmy jasny plan, gdzie mamy atakować i czego się ustrzegać. W pierwszej kwarcie to nie wychodziło. W drugiej poszło to totalnie w drugą stronę. Mecz odbywał się na połowie boiska i Śląsk Wrocław zdobył osiem punktów. W trzeciej kwarcie też kilka niecelnych rzutów, z których poszedł szybki atak. W koszykówce są górki i doły. Większą górkę na końcu miał Śląsk i wygrał trzema punktami. Nie graliśmy z przysłowiowym ogórkiem, więc trzeba też to szanować - tłumaczył trener PGE Spójni Stargard, który skomentował też dokonane transfery.
- Nie jest tajemnicą, że przyjechał zawodnik, który był polecany. Miał przyjechać w odpowiedniej formie żeby nam pomóc. Realia okazały się inne. Niestety nie przeszedł badań i musiał jechać do domu. Byłby w składzie, grałby w sobotę z nami. Nie udało się. Oczywiście na jego miejsce chcieliśmy kogoś sprowadzić, ale i tak nie było szansy żeby zagrał w tym meczu - powiedział trener o sytuacji z Williamem Gravesem IV. Nie zdradził jednak, czy nowy skrzydłowy jest już wybrany.
W sobotę zadebiutował Darnell Jackson. Podkoszowy nikogo pozytywnie nie zaskoczył. Padały za to opinie, że lepiej było zostawić Justina Tuoyo, co jest kompletną abstrakcją. Trener jednak wierzy w umiejętności doświadczonego koszykarza.
- Mamy wystarczającą ilość graczy. Graliśmy dziewięcioma zawodnikami. Niestety nie udało się tego meczu zamknąć. Darnell odbył z nami dwa pełne treningi. Cudów się nie spodziewałem. Oczywiście od każdego zawodnika można trochę więcej wymagać, ale nie będę wyciągał jednostek z zespołu. Musimy razem iść do przodu. Zagrał na tyle, na ile mógł i starał się nam pomóc. Wiem, że w przyszłości ten zawodnik może zrobić różnicę i tego się trzymamy - przekonywał Kamil Piechucki.
W sobotę w składzie zabrakło Bartosza Bochno. - Nie grał z powodu kontuzji. Może będzie gotowy na mecz ze Startem Lublin - wyjaśnił stargardzki szkoleniowiec, który był również pytany o zachowanie kibiców w końcówce spotkania i po meczu. Fani w otwarty sposób domagali się zmiany trenera oraz zagranicznych wzmocnień. Wcześniej wiele pisano o tym tylko na portalach społecznościowych, gdzie oczywiście szkoleniowiec miał spore grono przeciwników, ale również obrońców apelujących o cierpliwość.
- Nie jest moją rolą to komentować. Przychodzimy tu z grupą chłopaków do pracy. Skupiamy się na swoim zespole. Nie rozdajemy medali ani zwycięstw przed sezonem i w trakcie. Patrzymy tylko na każdy kolejny mecz i to nas interesuje. Ten zespół pokazuje, że przy odpowiedniej pracy i zaufaniu, które mam dla tych ludzi jest w stanie wygrywać mecze w ważnych momentach. Nie pracuję na zasadzie presji. Staram się wykonywać swoją pracę, jak najlepiej i dawać chłopakom możliwości w zdobywaniu punktów i ustalać, jak będziemy bronić. Proszę mnie nie mieszać w tematykę wirtualnej rzeczywistości. Stoję mocno na ziemi. Przychodzę do pracy i to mnie interesuje. Każdy ma jakieś swoje zdanie. Sezon ma 30 meczów, a nie pięć. Nie będziemy teraz za bardzo się nad tym zastanawiać, komu się to podoba, a komu nie - zakończył Kamil Piechucki.
Materiał sponsorowany