- Od dziecka to pokochałem i myślę, że to był trafny wybór - mówi kapitan Błękitnych Stargard.
W niedzielę zagracie mecz w Łęcznej. Spotkanie z Górnikiem w końcu będzie transmitowane przez telewizję. Po ostatnich meczach można powiedzieć, że zasłużyliście na to żeby was pokazać.
Wojciech Fadecki: To chyba było już wcześniej ustalone, ale bardzo się cieszymy, że w końcu zostaniemy pokazani w telewizji. To jest też motywacja dla nas, że będziemy mogli zaprezentować swoje umiejętności. Mam nadzieję, że frekwencja przed telewizorami będzie spora. Dużo menadżerów, trenerów, agentów piłkarskich będzie oglądało to spotkanie. Po meczu z Wisłą i wygranej z Olimpią Elbląg zasłużyliśmy na to, że będziemy pokazywani w telewizji. Oczywiście jedziemy tam po trzy punkty.
W tym sezonie po jeden punkt nigdy nie jedziecie. Zawsze wygrywacie, albo przegrywacie.
- Tak się układają mecze w tym sezonie, że jesteśmy zespołem, który wygrywa, albo przegrywa. Na razie mamy więcej zwycięstw. Oby tak zostało.
Jak to jest być drugim najstarszym piłkarzem w drużynie, a najstarszym graczem z pola w wieku zaledwie 26 lat?
- Jak wchodziłem do szatni pierwszy raz czułem się trochę nieswojo. Wcześniej w Błękitnych byłem jednym z młodszych. Później poszedłem do Warty Poznań i też byłem jednym z młodszych zawodników. Tak naprawdę nie wiedziałem do końca, czy jestem w szatni juniorów, czy seniorów (śmiech). To są bardzo zdolni chłopcy. Na treningach widać w nich ogień, że chcą poprawiać swoje umiejętności i rozwijać się. Staram się im pomagać, jak mogę i dawać przykład w przygotowaniach do treningu, do meczu. Jeżeli oni czerpią z tego to bardzo mi miło z tego powodu.
Gra pan na razie życiowy sezon.
- To chyba jest właśnie najlepszy sezon w mojej przygodzie z piłką, bo pięć bramek w lidze i dwie w Pucharze Polski. Nigdy nie miałem takiego sezonu, że strzeliłem ponad pięć bramek. Teraz już mam ich siedem, ale nie chcę spoczywać na laurach. Chcę dalej pracować i myślę, że te liczby nie są jeszcze tak wysokie, jakbym oczekiwał od siebie. Oczywiście gram dla całego zespołu. Nie gram dla liczb i strzelenia jak najwięcej bramek. Liczą się zwycięstwa całej drużyny, ale przy okazji, jeżeli dołożę jeszcze parę bramek i asyst będę podwójnie zadowolony.
Skąd taka przemiana? Pomógł sezon spędzony w Warcie Poznań w wyższej lidze?
- Na pewno też tak. To jest jakieś doświadczenie. Wyższy poziom rozgrywkowy. Tam piłka jest trochę inna niż w II lidze. Kluczowym czynnikiem może być to, że w Stargardzie czuję się, jak u siebie w domu. Kibice mnie znają i wiem też, że dużo ode mnie oczekują. Dlatego sam sobie postawiłem jakieś cele przed sezonem i idzie to w dobrym kierunku, że mogą się spełnić.
Chciałby pan jeszcze po udanym sezonie sprawdzić się gdzieś wyżej?
- Jasne, że tak. Pomimo 26 lat jest jeszcze jakaś szansa i nadzieja, że zagram w I lidze albo Ekstraklasie. Przychodząc do Stargardu byłem trochę rozczarowany, że nie zostałem na I-ligowym poziomie. Z perspektywy czasu widzę, że to nie był zły ruch. Myślę, że ten sezon może mi pomóc jeszcze wybić się i zaistnieć w I lidze, czy Ekstraklasie. Dlatego staram się robić, co do mnie należy, bo jeszcze liczę, że uda się zagrać gdzieś wyżej.
Czuje się pan liderem zespołu z racji wieku, doświadczenia, ogrania?
- Szczerze mówiąc nie czuję się liderem. Zawodnicy dają mi poznać, że liczą na mnie. Widzą we mnie może autorytet. Bardzo mnie szanują za to, że tyle lat spędziłem na drugoligowych boiskach i jestem stąd. Ja się nie czuję liderem, czy wzorem do naśladowania, ale skoro trener tak mówi i chłopaki pokazują szacunek wobec mnie to tylko się z tego cieszyć i kontynuować to.
Przed poprzednim sezonem odszedł pan do Warty Poznań. Było to po sezonie, który nie był udany dla Błękitnych. Dlaczego akurat wtedy trafił pan do klubu z wyższej ligi?
- Właśnie wtedy pomyślałem, że to już ostatni czas żeby odejść i spróbować swoich sił w wyższej lidze. Drużyna wtedy zupełnie się rozpadła. Odszedł trener Kapuściński i wielu kluczowych zawodników. Dostałem ofertę z Warty Poznań i pomyślałem, że czemu nie skorzystać i spróbować swoich sił w I lidze. Wtedy istnienie Warty wisiało na włosku. Przejęcie przez nowego właściciela. W trudnym momencie trafiłem do tego zespołu, ale myślę, że to był udany czas. Rozegrałem tam dużo meczów. Zdobyłem jakieś doświadczenie. Zobaczyłem, jak jest w wyższej lidze i chcę jeszcze na ten poziom powrócić.
Dlaczego nie został pan w Warcie Poznań?
- Przez dwa tygodnie trenowałem jeszcze u nowego trenera. Dał mi jasno do zrozumienia, że każdy ma czystą kartę, że można się pokazać i nie jest wcale powiedziane, że odejdę z tego zespołu, choć przestrzegał mnie przed tym, że na moją pozycję będą poszukiwać młodzieżowca. Po części już wiedziałem, że moje szanse są nikłe żeby tam pozostać. Po okresie dwóch tygodni treningów trener powiedział mi wprost, że bardzo mi dziękuje, ale szuka na moją pozycję zawodników, którzy będą grali w roli młodzieżowca. Tak moja przygoda z Wartą się zakończyła.
Jak zaczęła się pana przygoda z piłką? Kiedy to było?
- Szczerze mówiąc Nie pamiętam ile wtedy miałem lat, ale pewnie około ośmiu lub siedmiu. Tata zaprowadził mnie na trening w Błękitnych. Tak od małego jakoś, kiedy oglądałem mecze z tatą w telewizji, czy kiedy wychodziłem na podwórko lubiłem przebywać z piłką, strzelać na bramkę. Od dziecka to pokochałem i myślę, że to był trafny wybór.
Ma pan jakieś tradycje rodzinne w sporcie?
- Tata kiedyś grał w piłkę, ale w niższych klasach rozgrywkowych. Mama w szkole biegała na dłuższych dystansach i biegach przełajowych. Myślę, że po części w rodzinie ten sport został, a po części miłość do piłki narodziła się w młodzieńczych latach.
Rodzice liczyli, że pan się spełni?
- Od małego chłopaka liczyli, że będę grał w piłkę nożną, bo wyjeżdżając do Szczecina do szkoły gimnazjalnej, czy licealnej rodzice opłacali mi internat i liczyli właśnie na to, że finanse, które we mnie wkładają przyniosą jakieś efekty. Staram się dawać z siebie wszystko i nie zawieść rodziców. Mam nadzieję, że mi się to udaje, choć wiem, że to nie jest jeszcze szczyt moich możliwości.
Nie kusiły pana inne dyscypliny sportu?
- W szkole podstawowej brałem udział w biegach przełajowych, trójboju. Bardzo lubiłem skakać w dal. To, że biegałem i osiągałem jakieś dobre wyniki nie znaczy, że lubiłem biegać. Wręcz przeciwnie, bo strasznie mnie to męczyło (śmiech). Presja przed tymi wyścigami nie pasowała mi. Nie miałem żadnych złudzeń, w którym kierunku będę szedł. Pomimo słabszych chwil w gimnazjum, czy liceum, gdzie ciężko było przebić się do pierwszych zespołów i grało się w rezerwach w klasie okręgowej, dążyłem do celu żeby grać jak najwyżej. Dawałem z siebie wszystko i myślę, że efekty przyszły, a większe jeszcze przede mną.
Jakie sporty ogląda pan w telewizji?
- Oczywiście jak są jakieś mistrzostwa świata lub Europy to oglądam siatkówkę. Oglądam też koszykówkę i wspieram reprezentację Polski na turniejach. Z piłki nożnej oczywiście staram się nie opuszczać ani jednego meczu ligi angielskiej. Przede wszystkim Manchester United, który jest moją ulubioną drużyną. Kiedy tylko mogę oglądam ten zespół. Wiadomo, że teraz są trochę w słabszej formie, ale liczę na to, że jeszcze wrócą na ten światowy top.
Pana ulubiona drużyna ewoluowała, czy cały czas jest ta sama?
- Ta sama. Od kiedy zacząłem oglądać mecze i oglądałem Ligę Mistrzów to podobał mi się bardzo styl Manchesteru United i ta angielska determinacja, zawziętość. Nie jestem akurat typem kibica, który jest z drużyną, która cały czas wygrywa. Jestem na dobre i na złe. Od dziecka moim ulubionym zespołem jest Manchester United.
Ulubiony piłkarz?
- Pamiętam swój pierwszy turniej, który oglądałem w telewizji. To były mistrzostwa świata w 2002 roku. Wtedy największym idolem był napastnik brazylijski Ronaldo. Myślę, że on zmienił piłkę na taką bardziej nowoczesną. Świetny drybling, bardzo dobre przyśpieszenie i dużo strzelonych bramek. Później moim idolem stał się Cristiano Ronaldo, jak występował jeszcze w drużynie Manchesteru United, ale też bardzo lubiłem Luisa Naniego. To praktycznie moje pozycje na skrzydle.
Jak spędza pan czas wolny?
- Różnie, chociaż paradoksalnie tego czasu nie jest tak dużo. Trenujemy popołudniami, ale rano staram się trenować indywidualnie. Wiadomo, że treningi piłkarskie to jedno, ale też trzeba pracować nad siłą, dynamiką, czy też rozciągać swoje mięśnie żeby nie było mikrourazów. Lubię słuchać muzyki, oglądać dobry film, czy też zagrać na konsoli. Dużo czasu spędzam też w kuchni. Lubię gotować, ale jeszcze bardziej lubię jeść.
Co pan je?
- Staram się odżywiać bardzo zdrowo. Bardzo lubię jeść na słodko. Na śniadanie jakiś omlet, czy owsianka z owocami. Wiadomo, że trochę czasu trzeba poświęcić na zrobienie tych posiłków. Lubię zjeść spaghetti. To jest standardowe danie dla piłkarzy. Lubię też owoce i warzywa.
Co pan słucha, co pan ogląda?
- Różne gatunki. Rozpoczynając od hip-hopu, przez pop do disco polo, do którego nie wszyscy się przyznają, że lubią je słuchać. Z filmów bardzo lubię starsze polskie komedie: "Killerów dwóch", "Chłopaki nie płaczą" i "Poranek kojota". To są klasyki, które uwielbiam oglądać i często wracam do tych filmów.
Rozmawiali: Dariusz Górski i Patryk Neumann.
W niedzielę zagracie mecz w Łęcznej. Spotkanie z Górnikiem w końcu będzie transmitowane przez telewizję. Po ostatnich meczach można powiedzieć, że zasłużyliście na to żeby was pokazać.
Wojciech Fadecki: To chyba było już wcześniej ustalone, ale bardzo się cieszymy, że w końcu zostaniemy pokazani w telewizji. To jest też motywacja dla nas, że będziemy mogli zaprezentować swoje umiejętności. Mam nadzieję, że frekwencja przed telewizorami będzie spora. Dużo menadżerów, trenerów, agentów piłkarskich będzie oglądało to spotkanie. Po meczu z Wisłą i wygranej z Olimpią Elbląg zasłużyliśmy na to, że będziemy pokazywani w telewizji. Oczywiście jedziemy tam po trzy punkty.
W tym sezonie po jeden punkt nigdy nie jedziecie. Zawsze wygrywacie, albo przegrywacie.
- Tak się układają mecze w tym sezonie, że jesteśmy zespołem, który wygrywa, albo przegrywa. Na razie mamy więcej zwycięstw. Oby tak zostało.
Jak to jest być drugim najstarszym piłkarzem w drużynie, a najstarszym graczem z pola w wieku zaledwie 26 lat?
- Jak wchodziłem do szatni pierwszy raz czułem się trochę nieswojo. Wcześniej w Błękitnych byłem jednym z młodszych. Później poszedłem do Warty Poznań i też byłem jednym z młodszych zawodników. Tak naprawdę nie wiedziałem do końca, czy jestem w szatni juniorów, czy seniorów (śmiech). To są bardzo zdolni chłopcy. Na treningach widać w nich ogień, że chcą poprawiać swoje umiejętności i rozwijać się. Staram się im pomagać, jak mogę i dawać przykład w przygotowaniach do treningu, do meczu. Jeżeli oni czerpią z tego to bardzo mi miło z tego powodu.
Gra pan na razie życiowy sezon.
- To chyba jest właśnie najlepszy sezon w mojej przygodzie z piłką, bo pięć bramek w lidze i dwie w Pucharze Polski. Nigdy nie miałem takiego sezonu, że strzeliłem ponad pięć bramek. Teraz już mam ich siedem, ale nie chcę spoczywać na laurach. Chcę dalej pracować i myślę, że te liczby nie są jeszcze tak wysokie, jakbym oczekiwał od siebie. Oczywiście gram dla całego zespołu. Nie gram dla liczb i strzelenia jak najwięcej bramek. Liczą się zwycięstwa całej drużyny, ale przy okazji, jeżeli dołożę jeszcze parę bramek i asyst będę podwójnie zadowolony.
Skąd taka przemiana? Pomógł sezon spędzony w Warcie Poznań w wyższej lidze?
- Na pewno też tak. To jest jakieś doświadczenie. Wyższy poziom rozgrywkowy. Tam piłka jest trochę inna niż w II lidze. Kluczowym czynnikiem może być to, że w Stargardzie czuję się, jak u siebie w domu. Kibice mnie znają i wiem też, że dużo ode mnie oczekują. Dlatego sam sobie postawiłem jakieś cele przed sezonem i idzie to w dobrym kierunku, że mogą się spełnić.
Chciałby pan jeszcze po udanym sezonie sprawdzić się gdzieś wyżej?
- Jasne, że tak. Pomimo 26 lat jest jeszcze jakaś szansa i nadzieja, że zagram w I lidze albo Ekstraklasie. Przychodząc do Stargardu byłem trochę rozczarowany, że nie zostałem na I-ligowym poziomie. Z perspektywy czasu widzę, że to nie był zły ruch. Myślę, że ten sezon może mi pomóc jeszcze wybić się i zaistnieć w I lidze, czy Ekstraklasie. Dlatego staram się robić, co do mnie należy, bo jeszcze liczę, że uda się zagrać gdzieś wyżej.
Czuje się pan liderem zespołu z racji wieku, doświadczenia, ogrania?
- Szczerze mówiąc nie czuję się liderem. Zawodnicy dają mi poznać, że liczą na mnie. Widzą we mnie może autorytet. Bardzo mnie szanują za to, że tyle lat spędziłem na drugoligowych boiskach i jestem stąd. Ja się nie czuję liderem, czy wzorem do naśladowania, ale skoro trener tak mówi i chłopaki pokazują szacunek wobec mnie to tylko się z tego cieszyć i kontynuować to.
Przed poprzednim sezonem odszedł pan do Warty Poznań. Było to po sezonie, który nie był udany dla Błękitnych. Dlaczego akurat wtedy trafił pan do klubu z wyższej ligi?
- Właśnie wtedy pomyślałem, że to już ostatni czas żeby odejść i spróbować swoich sił w wyższej lidze. Drużyna wtedy zupełnie się rozpadła. Odszedł trener Kapuściński i wielu kluczowych zawodników. Dostałem ofertę z Warty Poznań i pomyślałem, że czemu nie skorzystać i spróbować swoich sił w I lidze. Wtedy istnienie Warty wisiało na włosku. Przejęcie przez nowego właściciela. W trudnym momencie trafiłem do tego zespołu, ale myślę, że to był udany czas. Rozegrałem tam dużo meczów. Zdobyłem jakieś doświadczenie. Zobaczyłem, jak jest w wyższej lidze i chcę jeszcze na ten poziom powrócić.
Dlaczego nie został pan w Warcie Poznań?
- Przez dwa tygodnie trenowałem jeszcze u nowego trenera. Dał mi jasno do zrozumienia, że każdy ma czystą kartę, że można się pokazać i nie jest wcale powiedziane, że odejdę z tego zespołu, choć przestrzegał mnie przed tym, że na moją pozycję będą poszukiwać młodzieżowca. Po części już wiedziałem, że moje szanse są nikłe żeby tam pozostać. Po okresie dwóch tygodni treningów trener powiedział mi wprost, że bardzo mi dziękuje, ale szuka na moją pozycję zawodników, którzy będą grali w roli młodzieżowca. Tak moja przygoda z Wartą się zakończyła.
Jak zaczęła się pana przygoda z piłką? Kiedy to było?
- Szczerze mówiąc Nie pamiętam ile wtedy miałem lat, ale pewnie około ośmiu lub siedmiu. Tata zaprowadził mnie na trening w Błękitnych. Tak od małego jakoś, kiedy oglądałem mecze z tatą w telewizji, czy kiedy wychodziłem na podwórko lubiłem przebywać z piłką, strzelać na bramkę. Od dziecka to pokochałem i myślę, że to był trafny wybór.
Ma pan jakieś tradycje rodzinne w sporcie?
- Tata kiedyś grał w piłkę, ale w niższych klasach rozgrywkowych. Mama w szkole biegała na dłuższych dystansach i biegach przełajowych. Myślę, że po części w rodzinie ten sport został, a po części miłość do piłki narodziła się w młodzieńczych latach.
Rodzice liczyli, że pan się spełni?
- Od małego chłopaka liczyli, że będę grał w piłkę nożną, bo wyjeżdżając do Szczecina do szkoły gimnazjalnej, czy licealnej rodzice opłacali mi internat i liczyli właśnie na to, że finanse, które we mnie wkładają przyniosą jakieś efekty. Staram się dawać z siebie wszystko i nie zawieść rodziców. Mam nadzieję, że mi się to udaje, choć wiem, że to nie jest jeszcze szczyt moich możliwości.
Nie kusiły pana inne dyscypliny sportu?
- W szkole podstawowej brałem udział w biegach przełajowych, trójboju. Bardzo lubiłem skakać w dal. To, że biegałem i osiągałem jakieś dobre wyniki nie znaczy, że lubiłem biegać. Wręcz przeciwnie, bo strasznie mnie to męczyło (śmiech). Presja przed tymi wyścigami nie pasowała mi. Nie miałem żadnych złudzeń, w którym kierunku będę szedł. Pomimo słabszych chwil w gimnazjum, czy liceum, gdzie ciężko było przebić się do pierwszych zespołów i grało się w rezerwach w klasie okręgowej, dążyłem do celu żeby grać jak najwyżej. Dawałem z siebie wszystko i myślę, że efekty przyszły, a większe jeszcze przede mną.
Jakie sporty ogląda pan w telewizji?
- Oczywiście jak są jakieś mistrzostwa świata lub Europy to oglądam siatkówkę. Oglądam też koszykówkę i wspieram reprezentację Polski na turniejach. Z piłki nożnej oczywiście staram się nie opuszczać ani jednego meczu ligi angielskiej. Przede wszystkim Manchester United, który jest moją ulubioną drużyną. Kiedy tylko mogę oglądam ten zespół. Wiadomo, że teraz są trochę w słabszej formie, ale liczę na to, że jeszcze wrócą na ten światowy top.
Pana ulubiona drużyna ewoluowała, czy cały czas jest ta sama?
- Ta sama. Od kiedy zacząłem oglądać mecze i oglądałem Ligę Mistrzów to podobał mi się bardzo styl Manchesteru United i ta angielska determinacja, zawziętość. Nie jestem akurat typem kibica, który jest z drużyną, która cały czas wygrywa. Jestem na dobre i na złe. Od dziecka moim ulubionym zespołem jest Manchester United.
Ulubiony piłkarz?
- Pamiętam swój pierwszy turniej, który oglądałem w telewizji. To były mistrzostwa świata w 2002 roku. Wtedy największym idolem był napastnik brazylijski Ronaldo. Myślę, że on zmienił piłkę na taką bardziej nowoczesną. Świetny drybling, bardzo dobre przyśpieszenie i dużo strzelonych bramek. Później moim idolem stał się Cristiano Ronaldo, jak występował jeszcze w drużynie Manchesteru United, ale też bardzo lubiłem Luisa Naniego. To praktycznie moje pozycje na skrzydle.
Jak spędza pan czas wolny?
- Różnie, chociaż paradoksalnie tego czasu nie jest tak dużo. Trenujemy popołudniami, ale rano staram się trenować indywidualnie. Wiadomo, że treningi piłkarskie to jedno, ale też trzeba pracować nad siłą, dynamiką, czy też rozciągać swoje mięśnie żeby nie było mikrourazów. Lubię słuchać muzyki, oglądać dobry film, czy też zagrać na konsoli. Dużo czasu spędzam też w kuchni. Lubię gotować, ale jeszcze bardziej lubię jeść.
Co pan je?
- Staram się odżywiać bardzo zdrowo. Bardzo lubię jeść na słodko. Na śniadanie jakiś omlet, czy owsianka z owocami. Wiadomo, że trochę czasu trzeba poświęcić na zrobienie tych posiłków. Lubię zjeść spaghetti. To jest standardowe danie dla piłkarzy. Lubię też owoce i warzywa.
Co pan słucha, co pan ogląda?
- Różne gatunki. Rozpoczynając od hip-hopu, przez pop do disco polo, do którego nie wszyscy się przyznają, że lubią je słuchać. Z filmów bardzo lubię starsze polskie komedie: "Killerów dwóch", "Chłopaki nie płaczą" i "Poranek kojota". To są klasyki, które uwielbiam oglądać i często wracam do tych filmów.
Rozmawiali: Dariusz Górski i Patryk Neumann.
Materiał sponsorowany