Po rocznym pobycie w Warcie Poznań Wojciech Fadecki powrócił do Błękitnych Stargard. Skrzydłowy rozgrywa świetny sezon. Strzelił już siedem bramek, a Błękitni ponownie są blisko czołówki II ligi. W Totolotek Pucharze Polski wygrali natomiast z Wisłą Kraków 2:1, a dwa gole z rzutów karnych zdobył właśnie piłkarz, który latem został kapitanem młodej drużyny.
Po kilku latach w Błękitnych ponownie powstał ciekawy zespół. Jak do tego doszło?
Wojciech Fadecki: Myślę, że to duża zasługa nowego trenera. Przyszedł doświadczony trener Adam Topolski, który pracował w Lechu Poznań. Był świetnym zawodnikiem Legii Warszawa. On ściągał po wielkiej przebudowie zespołu zawodników z Polski. Zrobił to bardzo mądrze, bo ściągnął młodych piłkarzy, którzy chcą się pokazać. Mają duże umiejętności, ale chcą z dnia na dzień je poprawiać. W szatni panuje dobra atmosfera. Jakoś to zaiskrzyło i myślę, że efekty jak dotąd widać.
Atmosfera jest porównywalna do tego, co było cztery lata temu?
- Porównywalnie dobra. Wiadomo, że w tamtym zespole było dużo wychowanków i zawodników z województwa. Teraz kadra jest trochę inna, bo zawodnicy są z całej Polski, ale atmosfera w Błękitnych zawsze jest taka sama, czyli rodzinna. Wszyscy za sobą przepadają. Zawodnicy ufają trenerowi, a trener ufa zawodnikom i idzie to w bardzo dobrym kierunku.
Prawie wszyscy zawodnicy się zmienili, ale przyśpiewki po wygranym meczu zostały te same.
- Przyśpiewki pewnie zostaną jeszcze na długo. Wiadomo, że starsi zawodnicy odeszli. Przede wszystkim odszedł trener. Tak pewnie będzie też za kolejnych kilka lat, że zespół się będzie zmieniał, a przyśpiewki zostaną te same.
Jak pracuje się z trenerem Adamem Topolskim? Jest wymagający, czy daje sporo luzu zawodnikom?
- Daje luz, ale też jak jest okres przygotowawczy daje ostro popalić. Rozmawiając na początku z trenerem Topolskim zdaliśmy sobie sprawę, że nadajemy na tych samych falach. Wiemy, czego chcemy. Myślę, że jakoś to zatrybiło. To, że dał mi opaskę w Błękitnych dało mi odpowiedź, że bardzo na mnie stawia, bardzo mi ufa i wierzy, że mogę pomóc tym młodym chłopakom. Bardzo się cieszę, że mogłem tu wrócić i pomagać drużynie w odnoszeniu sukcesów.
Rola kapitana to na pewno wyzwanie, odpowiedzialność. Czy to jednak również uskrzydla, daje więcej pewności siebie?
- Jasne, że tak. Przychodząc tutaj znałem dwóch zawodników: Mariusza Rzepeckiego i Filipa Karmańskiego. W takiej sytuacji dziwnie wejść do nowej szatni i od razu dostać opaskę. Dla mnie to jest ogromna odpowiedzialność i zaszczyt, że mogę być kapitanem tej drużyny. Staram się wykonywać swoje obowiązki, jak na kapitana przystało, czyli dawać z siebie wszystko na każdym treningu i meczu.
Szczytem tej poprzedniej ekipy, w której pan również grał był 2015 rok. Obecny zespół jest już właśnie na tym szczycie, czy dopiero powoli do niego zmierza?
- Po dobrym początku myślę, że za wcześnie żeby mówić o tym szczycie. Przeszliśmy pierwszą rundę z Wisłą Kraków. Czeka nas trudny mecz z Sandecją Nowy sącz. W 2015 roku był bardziej doświadczony zespół i wszyscy byli ze Stargardu lub okolic. Teraz zespół jest trochę inny, ale też przepisy w Pucharze Polski się zmieniły, bo nawet w ćwierćfinale i półfinale rozgrywa się jeden mecz. Wiemy, że u siebie na boisku jesteśmy bardzo mocni i liczymy, że ta historia jest do powtórzenia.
W spotkaniu z Wisłą atmosfera chyba was poniosła do zwycięstwa, bo była naprawdę niezwykła, jak na mecze rozgrywane w Stargardzie.
- Tak na mecze ligowe niestety przychodzi garstka kibiców. Szanujemy ich bardzo za to. Gramy dla nich jak najlepiej potrafimy i chcemy zawsze wygrywać. Na meczu z Wisłą było ponad 1500 osób. Wychodząc na stadion i widząc zapełnione trybuny aż chce się grać. Przeciwko takim zawodnikom, jacy są w Wiśle Kraków chciałoby się wygrywać. Trochę jestem podłamany frekwencją na meczu z Olimpią Elbląg. Myślałem, że będzie trochę wyższa, ale gramy dla kibiców, którzy przychodzą. Dla nich staramy się wygrywać i dawać z siebie wszystko.
O Błękitnych ponownie zrobiło się głośno. Były też oczywiście nawiązania do drużyny z 2015 roku.
- Przed losowaniem trener Topolski mówił, że chciałby trafić na Legię Warszawa lub Lech Poznań. Bardzo liczył na te zespoły. My w szatni też liczyliśmy, że trafimy na rywala z Ekstraklasy. Oglądaliśmy losowanie w drodze na jeden z wyjazdowych meczów. Nagle w autokarze zrobiło się głośno. Każdy był podekscytowany tym, że wielka Wisła przyjeżdża do Stargardu. Od razu były porównania z 2015 rokiem. Myślę, że trener też bardzo chciałby dorównać trenerowi Kapuścińskiemu i dać kibicom w Stargardzie powód do radości, że znowu do miasta przyjeżdżają wielkie marki.
Pan grał w obu tych pucharach. Większość zawodników musi jednak sprostać porównaniom do drużyny z 2015 roku. Jak oni na to reagują? Pewnie nie lubią tych porównań?
- Pewnie też się nie porównują. Wtedy była bardziej doświadczona drużyna. Teraz mamy bardzo młodych zawodników z całej Polski, którzy uczyli się grać i trenowali w Lechu Poznań, Legii Warszawa i Pogoni Szczecin. Myślę, że oni do takich meczów są przygotowywani od małego. Chodzili też na mecze drużyny seniorskiej i widzieli, jak wygląda atmosfera na stadionie. Powiedzieliśmy sobie w szatni, że to jest dla nas wielka okazja żeby się pokazać i bez żadnego stresu, bojaźni do przeciwnika, ale z wielkim szacunkiem. Wyjdźmy i zróbmy to, co do nas należy, czyli zagrajmy jak najlepiej, a wynik to już sprawa otwarta.
Ta młodzież jest siłą napędową zespołu?
- Jasne, że tak. Dlatego trener Topolski ściągał młodych zawodników, którzy chcą się rozwijać i wypłynąć do Ekstraklasy lub klubu zagranicznego. Wiadomo, że potrzebne jest też doświadczenie. Myślę, że trener naciskał władze klubu na mój transfer. Bramkarz Mariusz Rzepecki też jest wielką osobą u nas w szatni. Takich dwóch zawodników podpartych młodzieżą tworzy bardzo mocny zespół. Te efekty są widoczne. Dużo jest do poprawy i może być jeszcze lepiej, dlatego z dnia na dzień chcemy poprawiać swoje umiejętności i piąć się w górę tabeli.
Klub i trener są w stanie zagwarantować ten rozwój?
- Oczywiście. Tak działają kluby z niższych lig. Ściągają młodych zawodników. Dają im szansę pokazania się na szczeblu centralnym. Później ci zawodnicy za jakieś pieniądze odchodzą do klubów z wyższych lig. Dlatego myślę, że władze klubu oraz sztab szkoleniowy bardzo mądrze do tego podchodzą. Chcą promować młodych zawodników i na nich też przy okazji zarabiać.
Czuje się pan bohaterem meczu z Wisłą Kraków? Wiadomo, że jest to historyczny wynik i po latach zawsze pamięta się strzelca bramek.
- Nie czuję się bohaterem. Cała drużyna była świetnie przygotowana do meczu. Zagrała na bardzo wysokim poziomie. Ja strzelałem z rzutów karnych. Wiadomo, że to jeszcze trzeba wykorzystać, ale wielka zasługa wszystkich chłopaków. Świetnie graliśmy w defensywie. Bardzo dobrze nasi napastnicy. Piotr Kurbiel, który wywalczył pierwszy rzut karny Paweł Łysiak, który wywalczył drugi rzut karny. Myślę, że jest to zasługa wszystkich chłopaków z pierwszego składu i tych, którzy weszli z ławki rezerwowych. Piłka nożna jest sportem zespołowym i nie ma, co przypisywać chwały jednemu zawodnikowi. Cały zespół zapracował na to, że przeszliśmy Wisłę Kraków.
Przed drugim rzutem karnym w końcówce spotkania była większa presja?
- Zdecydowanie tak, bo nie wiedziałem, czy strzelać w ten sam róg, czy zmienić na drugi, ale staram się do końca patrzeć na ruch bramkarza. Już przed samą piłką zobaczyłem, kątem oka, że bramkarz zrobił ruch w jedną stronę, dlatego uderzyłem w drugim kierunku. Już wiedziałem po strzale, że piłka wpada do bramki. Poczułem ulgę. Fajnie, że udało się utrzymać zwycięstwo do końca.
Jak przyjęliście losowanie kolejnej rundy Totolotek Pucharu Polski?
- Chciałoby się grać cały czas z drużynami z Ekstraklasy, ale Sandecja też jest mocnym zespołem. Niedawno jeszcze grali w Ekstraklasie. Wiemy, że daleka droga ich czeka do Stargardu z Nowego Sącza, ale też wiemy, że potraktują ten mecz bardzo poważnie i będą chcieli tutaj wygrać. My też postawimy własne warunki. Przygotujemy się do tego spotkania i myślę, że damy radość kibicom i może uda się wygrać.
Po pucharowym sukcesie poszliście za ciosem również w lidze. Wygraliście w niedzielę z Olimpią Elbląg 2:1. Tym większe słowa uznania, że praktycznie w niezmienionym składzie.
- Wiedzieliśmy, że po pucharowym meczu z Wisłą Kraków może przyjść chwila rozluźnienia, czy też euforii. Trener nas uczulał przed tym, że wracamy do naszej szarej II-ligowej rzeczywistości. To był dla nas bardzo ważny mecz, dlatego podeszliśmy z takim samym zaangażowaniem, jak z Wisłą. Wiadomo, że zmęczenie się nakładało i było ciężko. Wyszliśmy naładowani na Olimpię, która była wyżej od nas w tabeli. Chcieliśmy zrównać się z nimi punktami. Dlatego cieszymy się tym bardziej, że po tak trudnym meczu z Wisłą Kraków udało się też wygrać z Olimpią Elbląg.
W II lidze też wam dobrze idzie. Tracicie tylko trzy punkty do czołówki, ale chyba jeszcze w ogóle nie mówi się o szansach na awans?
- Przed sezonem władze klubu powiedziały, że naszym głównym celem jest utrzymanie. Na konferencji prasowej potwierdziłem słowa prezesa, ale oczywiście ambicja zawodników każe nam walczyć o jak najwyższe miejsce w tabeli. Nie jest tak, że chcemy się tylko utrzymać. Chcemy wygrywać każdy mecz i nie skupiamy się na tym, czy będziemy w pierwszej szóstce. Chcemy dobrze się prezentować, wygrywać i dawać radość kibicom.
W drugiej części wywiadu Wojciech Fadecki opowie o zbliżającym się meczu z Górnikiem Łęczna, roli, jaką ma w młodym zespole Błękitnych oraz o swoim czasie wolnym. Co je, słucha i ogląda?
Rozmawiali: Dariusz Górski i Patryk Neumann.
Tu jesteś:
- Wiadomości
- Sport
- Wojciech Fadecki: liczymy, że ta historia jest do powtórzenia (część I)