Długo na to czekał. Kacper Borowski w środowym meczu z CSM CSU Oradea (65:77) zadebiutował w PGE Spójni Stargard.
Na parkiecie pojawił się w trzeciej kwarcie i przez 11 minut zdobył cztery punkty. Miał też dwie zbiórki. W rozmowie z naszym portalem opowiedział nie tylko o swoich wrażeniach po pierwszym meczu. Wyjaśnił również, dlaczego do tej pory nie komentował niedawno zakończonego sporu kontraktowego z Kingiem Szczecin.
Patryk Neumann, e-stargard.pl: W środowym meczu z CSM CSU Oradea zadebiutował pan w PGE Spójni Stargard. Kibice gorąco pana przywitali, a już po spotkaniu nie zabrakło wspólnych zdjęć i rozmów z fanami.
Kacper Borowski, nowy koszykarz PGE Spójni Stargard: Bardzo się cieszę, bo ostatni mecz na ligowych parkietach grałem w czerwcu w finałach. Ta długa przerwa spowodowała głód koszykarski, który w tym meczu został zaspokojony, ale nie do końca, bo on byłby bardziej zaspokojony, jeżeli byśmy wygrali ten mecz. Musimy przełknąć porażkę, przeanalizować nasze błędy, poprawić się, żeby nie popełniać ich w następnych meczach. Bardzo dziękuję kibicom ze Stargardu za tak miłe przywitanie. Było to naprawdę coś wspaniałego. Aż nie ukrywam, że trochę łezka w oku się zakręciła, bo przez taką długą przerwę ten głód koszykarski i takie emocje, byłem naprawdę szczęśliwy w tym momencie.
Na debiut musiał pan cierpliwie poczekać, bo w niedzielę we Włocławku jeszcze pan nie zagrał, a w środowym meczu na parkiecie pojawił się dopiero w trzeciej kwarcie.
- Trener dał mi informację, że mam być cały czas gotowy. Tak samo byłem gotowy we Włocławku, ale trener po prostu zadecydował, że może nie jestem jeszcze gotów żeby zagrać z zespołem. Jego decyzja. Nie mam o to do trenera za to żadnego żalu. Cieszę się, że mogłem się już w środę pokazać i jeszcze przed stargardzką publicznością.
Długo pan trenował z PGE Spójnią Stargard, przygotowując się do gry?
- Chwilę trenowałem. Moja sprawa się trochę ciągnęła. PGE Spójnia wykazała chęć i wyciągnęła do mnie rękę, jeżeli chodzi o treningi, żebym mógł cały czas być w rytmie koszykarskim i dziękuję im za to.
Co pan poczuł, kiedy przyszła korzystna dla pana decyzja z FIBA?
- Ogromną ulgę i radość. Wierzyłem, że taka będzie decyzja, ale zawsze jest ziarenko niepewności, jak to się potoczy. Na pewno była to ogromna ulga dla mnie i w tamtym momencie byłem szczęśliwy.
Nie obawia się pan kolejnych odwołań ze strony Kinga Szczecin, że ta sprawa będzie się jeszcze dalej ciągnęła?
- Staram się o tym nie myśleć i skupić na graniu, bo już trochę to mi głowę zaprzątało przez całe wakacje. Wiadomo, że gdzieś z tyłu głowy to siedzi. Mam nadzieję, że wszystko się potoczy dobrze dla mnie.
Latem, gdy o pana sprawie było tak głośno, w mediach pojawiały się komentarze ze strony pana agenta, Tarka Khraisa, oraz właściciela Kinga Szczecin, Krzysztofa Króla. Dlaczego jednak pan nie zabierał głosu?
- Możliwe, że w niedługim czasie zabiorę na ten temat głos, ale po prostu wolałem się usunąć w cień, żeby mój agent działał.
Czyli w tym momencie nie chce pan szerzej komentować sporu z Kingiem Szczecin i tego, co w tej sprawie było powiedziane?
- Na razie nie chcę. Jedyne, co mogę powiedzieć, że mam po prostu duży żal do zespołu ze Szczecina o tę całą sytuację i tyle.
To, że pan trafił do PGE Spójni to duża zasługa właśnie pana agenta, który jest ze Stargardu?
- Tak, pomógł mi w tej sytuacji wyjść na prostą. Dziękuję mu za to i mam nadzieję, że już nie będzie więcej takich przygód w mojej karierze.
Inne polskie kluby odzywały się? Było duże zainteresowanie?
- Odzywały się, ale przez tę całą sprawę, jak się tak ciągnęła, to niestety oferty odchodziły. Skończyło się tak, że wylądowałem tutaj, z czego się nawet cieszę, bo lubię takie mniejsze miejscowości, gdzie kibice są całym ser duchem za zespołem i uważam, że to jest dobry krok w mojej karierze.
To na koniec porozmawiajmy jeszcze o środowym meczu. Po fatalnej pierwszej kwarcie już nie dogoniliście przeciwnika i straciliście szanse na pierwsze miejsce w grupie. Nadal jednak PGE Spójnia Stargard jest w grze o awans do kolejnej rundy FIBA Europe Cup, z drugiego miejsca.
- Tak, jak pan wspomniał. Pierwsza kwarta to duże faux-pas w naszym wykonaniu. Później próbowaliśmy jakoś to odrobić. W sumie ostateczny wynik to jest najmniejsza różnica. Jak zbliżaliśmy się na 14-15 punktów momentalnie szła jakaś kontra, łatwe punkty, głupie decyzje. Nie pozostaje nic innego, jak przeanalizować ten mecz na wideo, żeby nie popełniać tych błędów w przyszłości i wyciągnąć jak najwięcej wniosków.
Szansa na rehabilitację trafia się bardzo szybko, bo już w sobotę w Stargardzie ligowy mecz PGE Spójni Stargard z Arrivą Polskim Cukrem Toruń.
- Musimy się zrehabilitować, bo nie wypada przegrywać u siebie w domu. To powinna być nasza twierdza, dom, w którym nie pozwolimy nikomu wygrywać. Miejmy nadzieję, że tak będzie w Orlen Basket Lidze i miejmy nadzieję, że jeszcze awansujemy do następnej rundy, w FIBA Europe Cup i tam też tak będzie dalej.
Foto: Tomek Burakowski
Materiał sponsorowany